Samotny mężczyzna w dziwacznym hełmie, z groźnie wyglądającym obrzynem w ręku, stał na poboczu pustej drogi obok wysłużonego motocykla BMW. Obserwował miasto. Spalone kikuty budynków na tle krwistoczerwonego nieba. Wiatr unoszący popiół i kurz. Wyłażące z okien pająkowate myślokształty. Widma. Trupy. Dwa skeksy. Ot, zwykły dzień w Świecie Pomiędzy.
Na co dzień wykładowca na uczelni, doktor etnologii. W Świecie Pomiędzy – psychopomp. Dwa światy, dwa życia. Kiedyś nawet próbowali go leczyć. Wiadomo – świr, schizofrenik. Od dzieciństwa śnił o szkieletowych twarzach ludzi ubranych w biało-sine pasiaki, kłębach zardzewiałego drutu kolczastego, widział morza ceglanych ruin, wśród których snuł się siny dym, widział doły pełne trupów, kłębowiska wyciągniętych rąk, jak powykręcane gałęzie. A przecież nie to było najgorsze. Na jawie widział demony. A potem, pewnej nocy, zwyczajnie nie mógł się obudzić. Miotał się w pościeli, krzyczał przez sen, wreszcie wstał i otworzył oczy. I zobaczył siebie samego leżącego na łóżku. Tak po raz pierwszy znalazł się w krainie Półsnu. W Świecie Pomiędzy.
rys. © Dominik Broniek, Fabryka Słów
To nie jest zaświat. Jeszcze nie. Zaświaty są znacznie wyżej. To tylko pęknięcie. Szczelina. Dziura pomiędzy życiem a śmiercią, wypełniona cieniami i wątpliwościami. Znajdują się tam martwe albo półżywe dusze wszystkiego, co nas otacza. Stoją takie same budynki, takie same krzesła i lustra, wyglądają jednak inaczej, bo to nie są te same przedmioty, tylko ich widma. Ich Ka. Ich odbicia w krainie Półsnu. To królestwo demonów. Pogranicze. Miejsce, gdzie snują się ci, którzy nie umieją znaleźć swojej drogi na Tamtą Stronę, gdzie zakradają się stwory z innych wymiarów.
Ten świat wcale nie jest miły i bezpieczny. Kiedy budzisz się w nim co noc i nie możesz się naprawdę obudzić, uciekasz przez demonami, oglądasz okropieństwa, od których włosy stają dęba na głowie, wtedy, mój drogi, wariujesz. Przepisują ci prochy. Co ciekawe, te leki nawet pomagają – zrywają więź między tobą a Światem Pomiędzy.
Ale przychodzi taka chwila, w której wracasz tam świadomie. Wlewasz w siebie nalewkę, którą przygotował ci przyjaciel - syberyjski szaman. Zapuszczasz hipnotyzującą muzykę. Bo musisz tam wrócić. Inaczej nie zaznasz spokoju. Nigdy. Wracasz jednak nie jako bezcielesne widmo, ale jako istota z krwi i kości. Wracasz, a twoje ciało w świecie żywych leży tam, gdzie je zostawiłeś. Wracasz - i można cię krzywdzić, pobić, zastrzelić, zabić – ale nie jest to wcale łatwe. Już nie.
Mężczyzna w skórzanym, długim, czarnym płaszczu, stojący na poboczu drogi z giwerą w ręce to psychopomp - ten, który pomaga zagubionym w Świecie Pomiędzy duszom. Otwiera drogę na Tamtą Stronę. Jak mitologiczny Charon – przeprowadza. I tak, jak on, pobiera za to opłatę: symboliczny obol. To, co zmarły zostawił w prawdziwej rzeczywistości, co było dla niego cenne. Pieniądze, kosztowności, akcje, złoto. Ale równie dobrze może to być schowana w szafie bezwartościowa dla każdego innego pamiątka po dziadku. Przeprowadzanie, jak się pewnie domyślacie słysząc o obrzynie i hełmie, nie jest łatwe. Wręcz przeciwnie - zwykle jest niebezpieczne.
Śmiertelnie.
***
Jarosław Grzędowicz wraca. Wszyscy, którzy niecierpliwie oczekują drugiego tomu Pana Lodowego Ogrodu na osłodę dostają Popiół i Kurz, czyli Opowieść ze Świata Pomiędzy.
rys. © Dominik Broniek, Fabryka Słów
Obol dla Lilith – opowiadanie, które znalazło się w wydanym swego czasu przez Fabrykę Słów zbiorku Demony, wielu czytelników uznało za najmocniejszy punkt tej antologii. Całkiem słusznie, bo rzeczywiście miało wszystko to, czego należy oczekiwać od dobrej prozy fantastycznej: pomysł, fenomenalnie skonstruowany świat, kapitalny klimat grozy. Grzędowicz świetnie się czuje w krótkich formach (vide Księga jesiennych demonów czy opowiadanie z antologii Deszcze Niespokojne pt. Wilcza Zamieć) głównie dlatego, że jest mistrzem nastroju. Z fabułą, końcówkami i puentami bywa u niego różnie. Nie znam jednak innego pisarza sf, który równie sprawnie, równie oszczędnymi środkami, jest w stanie budować taki fenomenalny klimat w swoich utworach. Wizje Grzędowicza są niebywale plastyczne i mają ogromną siłę oddziaływania na czytelnika. Sprawność literacka i pomysłowość autora Klubu Absolutnej Karty Kredytowej jest tak wielka, że nawet fabuła schodzi na drugi plan, a czytelnik jest skory wybaczyć wszystkie ewentualne niedociągnięcia czy potknięcia. Poza jednym. Dlaczego, u licha, wszystko, co pisze Grzędowicz, kiedyś się musi kończyć?
O Obolu dla Lilith wspomniałem nieprzypadkowo – opowiadanie jest kanwą powieści Popiół i Kurz, więcej nawet – stanowi jej prolog. Bezpiecznie można było założyć, że autor nie odpuści i w końcu ulegnie pokusie zaprowadzenia czytelnika do świata, który wykreował na potrzeby wspomnianego opowiadania. Świat Pomiędzy stwarza przecież nieograniczone możliwości i na pewno jest za duży dla jednego tylko opowiadania.
Zasadnicze pytanie brzmi: powrót do Świata Półsnu, świata popiołu i kurzu, udał się autorowi czy nie? Cóż, powiem tak: 330 stron powieści połyka się w ekspresowym tempie, z wypiekami na twarzy. A potem… a potem ma się ochotę walnąć książką o ścianę. Już koniec? Przecież to się dopiero zaczynało rozkręcać!? Jak pan może, panie autorze???
Ano może, niestety, i jest to chyba jedyny zarzut pod adresem najnowszej powieści Grzędowicza. Można niestety narzekać na zbyt proste i zbyt wczesne zakończenie powieści. Ta książka aż prosi się o następne 600 stron rozwinięcia i szokujące zakończenie! Po lekturze pozostaje po prostu uczucie niedosytu, może nawet zabarwione smakiem zmarnowanej szansy na dzieło kompletnie zwalające z nóg.
Grzędowicz byłby idealnym kandydatem do roli bohatera Misery Kinga – tego nieszczęsnego pisarza, zamkniętego w chatce na jakimś zapomnianym zadupiu, którego fanka twórczości przykuwa do łóżka i każe pisać. Mam wrażenie, że jakiś sfrustrowany czytelnik pewnego pięknego dnia porwie Jarka, zamuruje go w piwnicy i - tak, tak - każe pisać. Najlepiej bez końca. Opowieści ze świata Pomiędzy albo coś innego. Bo tak naprawdę nie ma znaczenia, co Grzędowicz pisze: za każdym razem robi to fenomenalnie.
Popiół i kurz to kolejna, skonstruowana za pomocą magicznych, prostych, ale jakże urzekających zdań cudowna powieść Grzędowicza dla wszystkich wielbicieli dobrej, intrygujące i plastycznej fantastyki. Hipnotyczne wizje – znów! – rodem z obrazów Boscha, koszmarne potwory z najgorszych snów, groza, rewelacyjny bohater, wyśmienita narracja pierwszoosobowa, interesująca fabuła … Wymieniać dalej? Co tu dużo mówić, dla wielbicieli fantastyki pozycja obowiązkowa.
Wydawnictwo Fabryka Słów i autor zadbali, aby oczekiwanie na drugi tom fenomenalnego Pana Lodowego Ogrodu było bardziej znośnie. Jednocześnie zaś udało się nieźle zaniepokoić czytelników. Bo co się stanie, jeśli autor w podobny sposób zechce zakończyć przygody Vuko 'Nitj'sefni' Drakkainena? Jeśli zakończenie rozczaruje prostotą i zostawi podobny niedosyt, jak Popiół i Kurz? Brrrr, boję się o tym myśleć.
Bo jeśli tak się stanie… Piwnica, panie Jarku, murowana! ■
PS. W roku 2007 Grzędowicz otrzymał nagrodę im. Janusza A. Zajdla za rok 2006 w kategorii powieść. Tą nagrodzoną powieścią był własnie Popiół i kurz.
Twój email nie zostanie opublikowany. Pola wymagane zaznaczyłem gwiazdką (*).
Klikając [WYŚLIJ] zgadzasz się na opublikowanie wysłanego komentarza. Komentarze są moderowane. Nie zgadzasz się z tym, co czytasz - ok, ale nie bądź niegrzeczny i nikogo nie obrażaj. Jak to mówił klasyk: chamstwa nie zniese.
Rita Saghen
Wysłano 21 czerwca 2008 o 20:05Jeśli, nie daj Boże!, zakończenie poczynań Vuko faktycznie będzie marne, to myślę, że wszyscy fani Grzędowicza, ze smutnym śpiewem na ustach: "podaj cegłę, podaj cegłę", zamurują sprawcę rozczarowania.
No, ale bądźmy dobrej myśli! I nie narzekajmy na brak zakończenia połączonego z oczekiwaniem na kolejny tom, bo przecież nikt tak naprawdę nie chce, żeby ta opowieść się w ogóle skończyła...
A teraz o "Popiele" :D
Bohaterką tej recenzji będzie moja mama, która nie wierzy w żadne "pierdoły", a gdy słyszy takie wyrazy, jak: fantastyka, science-fiction, demony, duchy, nadprzyrodzone zdolności, jakieś światy dziwne itp., to po prostu macha na to ręką i wraca do ważnych rzeczy, czyli zakupów czy koszenia trawnika. Zdarza się, że oglądam z nią horrory, bo w towarzystwie raźniej, a wybór jej towarzystwa bierze się stąd, że ona niczego się nie boi albo jest tak zafascynowana filmem, że z nudów zasypia.
Taki typ: Mam Ważniejsze Sprawy Na Głowie...
Otóż ta moja mama, dzięki grypie więżącej ją kilka dni w łóżku, przeczytała "Popiół i kurz" właśnie z wypiekami na twarzy (nie chorobowymi)!!! Sam ten fakt można zakwalifikować jako fantastyczny. Ku mojemu wielkiemu zdumieniu, ale też i radości, omawiałyśmy później tę powieść wielokrotnie całkiem podniecone wydarzeniami i przygodami psychopompa. To, co prawda, mocno zachwiało moim światopoglądem, ale też upewniło mnie w przekonaniu o najtrafniejszym wyborze idola literackiego! :D
bert Autor
Wysłano 24 czerwca 2008 o 22:15Taka Mama to skarb! :)
A czytałaś już może "Wypychacza zwierząt"? Powiem tak: już leci do mnie paczuszka z książeczką. Kilka opowiadań ponoć to starsze rzeczy, które pewnie znam, ale są i nowe. Mam nadzieję, że czeka nas kolejna nieprzespana noc. :)