Niepozorna książeczka o niepozornym tytule przykuła moją uwagę nie tylko dlatego, że zostałem namówiony do jej przeczytania. To przez okładkę. Zawsze lubiłem te abstrakcyjne, "martwonaturowe" okładki serii Kameleon wydawnictwa Zysk i Spółka. Mają coś w sobie, są jakieś takie groźne i tajemnicze.
Tak więc sięgnąłem po niezbyt grubą książeczkę z mieszaniną ciekawości i lęku. Lęku – bo a nuż się okaże, że Süskind mnie nie przekona? Że po tonach fantastyki, która mnie już zasypała amentnie, nie będę w stanie przeczytać czegoś normalnego, głównonurtowego? Obawy były nieuzasadnione, być może również dlatego, że w książce ukryto sporą dawkę niesamowitości.
Zgaduję, że nikt wcześniej nie próbował analizować tej, nomen omen, wybitnej książki z takiego punktu widzenia. A ja napiszę przekornie: ta książka jest mocno fantastyczna! No sami zobaczcie...
Fracja, Paryż, środek XVIII wieku. W najbardziej smrodliwym miejscu największego europejskiego miasta, na targu rybnym, w sąsiedztwie miejskiego cmentarza rodzi się dziecko. Rodzi się? To chyba za dużo powiedziane. Ono ordynarnie wypada matce z brzucha i wpada do cuchnącego błota, wymieszanego z targowymi odpadkami. Troskliwa inaczej mamusia ma to głęboko gdzieś – wyrzuciła już potwora z łona, niech sczeźnie w brudzie. Zresztą pewno i tak urodził się martwy, jak poprzednie latorośle. Malec jednak był żywy, zdrowy i rumia... - no, może trochę się zagalopowałem. Tak więc malec – albowiem był to chłopiec – żył, o czym postanowił poinformować świat nieludzkim wrzaskiem. Wrzaskiem, który nota bene zaprowadził wyrodną mamusię na szafot. Dziecko zostaje wygrzebane z cuchnącego błota przez przechodniów i koniec końców trafia do klasztoru Saint-Merri, w opiekuńcze łapy ojca Terriera.
O niezwykłości dziecka pierwsza przekonuje się mamka, którą mały dosłownie wysysa. Kobieta, delikatnie mówiąc, jest przerażona. Nie, nie apetytem dzieciaka – przecież różne rzeczy już się zdarzały. Przeraża ją brak zapachu. Dziecka po prostu nie czuć. Zaiste, diabeł wcielony!
Nasz niepachnący niemowlak zwie się Jan Baptysta Grenouille. Rośnie sobie mniej lub bardziej spokojnie, a czytelnik dowiaduje się, że brak zapachu to nie jedyna dziwna cecha dziwnego dziecka. Oto bowiem Grenouille ma nosa. Czytać: cechuje się węchem absolutnym. On po prostu widzi nosem. W prezencie od losu otrzymał super czuły zmysł powonienia, który pozwala mu „widzieć” przez ściany i na całkiem spore odległości. Nie mówiłem, że czysta fantastyka?
Im starszy jest nasz bohater, tym jaśniej uświadamia sobie, jakie korzyści może mieć posiadanie węchu absolutnego. Zamysł Grenouilla ewoluuje stopniowo, począwszy od chęci stworzenia najlepszych perfum na świecie do stworzenia pachnidła idealnego, dającego realną władzę nad ludźmi - prawdziwego olfaktorycznego Absolutu. Sposób, w jaki osiągnie ten cel... stop! O tym, czy osiągnie ten cel, jak to zrobi i co będzie dalej musicie przekonać się sami.
Troszkę szkoda, przyznaję. Troszkę szkoda, że nie mogę podzielić się z Wami fabułą, którą Süskind prowadzi sprawnie, intrygująco, gęsto ubarwiając ją długimi i fantazyjnymi opisami. Mocno nietypowymi opisami, gwoli ścisłości. Owszem, wraz z czułonosym bohaterem poznamy kawałek ówczesnej Francji, zrobimy to jednak głównie za pomocą nosa. To właśnie tutaj ukryte jest całe mistrzostwo i zamysł powieści autora. Ta książka po prostu przemawia zapachami. Autor powoli zagłębia nas w dziwaczny świat osoby, która posługuje się nosem w celu odkrywania otoczenia. Zamknięci w głowie Grenouilla odbywamy podróż do świata zapachów, zarówno tego na zewnątrz, jak i wewnątrz naszego bohatera. A sama fabuła? No cóż, jak już napisałem, historia jest nietypowa i ciekawa, miejscami mocno odrażająca, miejscami kryminalna, miejscami śmieszna, miejscami wzruszająca.
Pachnidło czyta się lekko i przyjemnie. Świetny język autora, wyszukany i niezwykle barwny, idealnie nadaje się do opowiadania takiej historii. Lubię tak napisane książki, bo przez nie po prostu się płynie. Plusy należą się również za redakcję tekstu, chociaż kilka literówek oczywiście się znajdzie.
Ale, ale. Ta książka, moi drodzy, to nie tylko barwna opowieść o fenomenie olfaktorycznym i człowieczym, jakim jest Grenouille. To przede wszystkim historia o poszukiwaniu celu w życiu, o realizacji marzeń i o cenie, jaką przychodzi za to zapłacić... innym. Pachnidło opowiada o poszukiwaniu ideału za wszelką cenę, o przerażającej sile drzemiącej w człowieku, która pcha go do poszukiwania szczęścia takim, jakim go rozumie. O tym, jakie to szczęście jest złudne i jak łatwo można dać się omamić. O szaleństwie, które przedkłada realizację swoich marzeń nad życie i dobro innych ludzi. Spełniające się marzenia mogą odkrywać drugie dno, straszne i niepojęte, takie, którego nie przewidzieliśmy. No i co zrobić, jeśli poświęciło się całe życie na szukanie czegoś, co po zdobyciu okazuje się być nic nie warte? Co może i ma wartość, ale nie taką, jakiej pragnęliśmy? Dla której żyliśmy?
Jest w powieści kilka scen, które mocno zapadają w pamięć. Kilka obrazów, które wręcz idealnie nadają się na wizualizację. Pewno tak samo pomyśleli sobie producenci filmowi, którzy zrealizowali film na podstawie książki. Nie bardzo, szczerze powiedziawszy, to sobie wyobrażam...
I jeszcze jedno: mimo całego bogactwa powieści uważam, że pomysł nie został przez autora wyeksploatowany w takim stopniu, w jakim mógł być. Ta książka po prostu mogłaby być lepsza. Nie zmienia to jednak niczego w mojej ocenie: jest to smakowita pozycja, czytająca się wyśmienicie i zostająca na długo w pamięci. Jednym zdaniem: polecam gorąco. ■
Twój email nie zostanie opublikowany. Pola wymagane zaznaczyłem gwiazdką (*).
Klikając [WYŚLIJ] zgadzasz się na opublikowanie wysłanego komentarza. Komentarze są moderowane. Nie zgadzasz się z tym, co czytasz - ok, ale nie bądź niegrzeczny i nikogo nie obrażaj. Jak to mówił klasyk: chamstwa nie zniese.