Fantasy to bez dwóch zdań najpopularniejszy, a zarazem najbardziej ograny i schematyczny gatunek fantastyki. Ciężko mi nawet policzyć, ile razy czytałem o elfach, krasnoludach, umięśnionych herosach, czarodziejach, wiedźmach, księżniczkach i innej magicznej swołoczy. Postacie i historie maglowane przez pisarzy na tysiące sposobów zwyczajnie powodują, że coraz trudniej wymyślić coś oryginalnego. Są tacy autorzy, którym się to udaje i tacy, którzy są wtórni aż do bólu. Do jakiego worka wrzucimy Piekarę i jego "Ani słowa prawdy"?
Arivald z Wybrzeża to samozwańczy, leciwy mag o dobrodusznym wyglądzie. Srogo pomyliłby się jednak ten, kto na podstawie wieku i wyglądu próbowałby zaklasyfikować go do słabych, sklerotycznych i zrzędliwych staruszków. Obdarzony ponadprzeciętną siłą fizyczną, niezgorszą pamięcią i… wybitnymi umiejętnościami specjalnymi, zwykle wykorzystywanymi w alkowie (które niejednego krzepkiego młodzieńca wprowadzić mogą w kompleksy), swojej profesji nauczył się nietypowo. Jeszcze jako Penszo - najemnik, śpiewak, poeta i niestrudzony podróżnik - włóczył się po dalekich krainach i zapomnianych królestwach z przypadkowo napotkanym członkiem Tajemnego Bractwa. Artaanel, bo tak zwał się ów mag, pewnego dnia opuścił padół łez i rozpaczy i udał się tam, gdzie stateczni magowie udają się po śmierci. Penszo przywłaszczył sobie jego Księgę, kulę oraz różdżkę, przybrał imię Arivald, poświęcił kilka lat na naukę i... udało się. Potrafił tworzyć proste czary, z czasem nauczył się czerpać z Aury i poznawał coraz więcej sekretów magii.
Arivald zamieszkał w, wydawałoby się, spokojnej i zapomnianej przez wszystkich krainie (Wybrzeżem zwanej), a jako że był dobroduszny, sympatyczny, życzliwy i niezwykle przyjazny, chętnie pomagał mieszkańcom, starając się ułatwiać im życie. Cieszył się opinią miłego, aczkolwiek niezbyt rozgarniętego maga (często myliły mu się zaklęcia). I pewno siedziałby sobie na swoim Wybrzeżu aż do spokojnej śmierci, gdyby pewnego dnia jego magiczna kula, za pomocą której co rano sondował królestwo, nie ukazała ohydnej gęby złego czarodzieja. Czarodzieja, który ubzdurał sobie ślub z Księżniczką i który płynął na czele niewielkiej flotylli danskarczyckich statków.
Tak rozpoczyna się seria niezwykłych przygód Arivalda. W czasie swoich ryzykownych podróży bohaterski czarodziej będzie walczył między innymi z demonem w krasnoludzkiej kopalni, z potwornymi elfami, z wiedźmiarzami, koboldami, wampirami, trzema ponętnymi czarodziejkami, czarodziejami, wiedźmami, krwiożerczymi pomidorami (sic!) etc, itd. Zajęć mu – jak widzicie – nie zabraknie. Będzie ciekawie, bo mag z opresji będzie wydostawał się przeważnie nie na skutek nie tyle magii, ile sprytu, pięści i rozumu.
Typowa fantasy? Nie, niezupełnie. Jacek Piekara proponuje nam to samo, czym raczą nas Pratchett (cykl o Świecie Dysku) i Morressy (cykl o Kedrigernie), a więc przygodową fantastykę, która w założeniach ma bawić. Z twórczości obu wymienionych panów czerpie pełnymi garściami (wystarczy spojrzeć na bohatera), dorzucając oczywiście coś od siebie oraz nawiązując do filmów, seriali, gier, przede wszystkim zaś do innych fantastycznych klasyków literackich. Mamy więc tutaj między innymi - najbardziej chyba ewidentne i czytelne - nawiązania do wiedźmińskiego cyklu ASa oraz do Tolkiena. Motywy, postacie czerpane są czasami bez jakichkolwiek modyfikacji, czasami zaś Piekara odwraca sytuację o 180 stopni. I tak na kartkach książki spotkamy elfy - najgorszych i najplugawszych mieszkańców świata Arivalda, tylko trochę im ustępujących złych Wiedźmiarzy o czerwonych oczach, ale również typowych czarodziejów i takież krasnoludy.
Od razu nadmienię, że historie z tymi nietypowymi bohaterami są najciekawsze. Piekara wykorzystuje schemat znany przykładowo z Sapka (wiedźmiarze / wiedźmini) - odwracając go o 180 stopni uzyskuje, w zależności od potrzeb, efekt komiczny (wiecznie pijany wiedźmiarz w opowiadaniu Nie wszystko złoto co się świeci (i na odwrót)) albo mroczny klimat (dwa ostatnie opowiadania). Dzięki nawiązaniu do archetypu od razu robi się prościej i zabawniej - każdy przecież wie, jak wygląda i czym para się wiedźmin, prawda?
Humor? Owszem. Były fragmenty, w których Piekara naprawdę mnie rozbawił, zwykle jednozdaniowymi wtrętami. Same historie są mocno nierówne – od błahych i prostych, opierających się na jednym pomyśle do znacznie ciekawszych, rozbudowanych i klimatycznych. Wrócę do tego jeszcze za chwilę, bo teraz pora na...
Pierwsze słowo brutalnej prawdy
Najnowsza książka Jacka Piekary, wydana przez wydawnictwo Runa, to... danie odgrzewane. A właściwie reedycja. Zacznijmy od tego, że jest to zbiór 10 opowiadań. Pierwsze historie z tego cyklu ukazywały się w Fenixie (nieistniejącym już magazynie fantastycznym) i w Nowej Fantastyce w latach dziewięćdziesiątych minionego stulecia (jak to brzmi!). I tak przykładowo Cudaka z cudakowego lasu odnajduję w #9 (36) 1994 Fenixa, Czarodziejki Chaosu w #1,2 (80, 81) 1999 Fenixa. Po co o tym piszę? Po pierwsze, z większością opowiadań ze zbiorku Ani słowa prawdy można było się już spotkać wcześniej - miłośników fantastyki niewiele tu zaskoczy. Po drugie, zwróćcie uwagę na przedział czasowy - te dwa opowiadania dzieli pięć lat. Okazuje się, że opowiadania zamieszczone w Ani słowa prawdy powstawały w okresie „nastu” lat. I to widać. To jednak nie koniec.
Drugie słowo brutalnej prawdy
W 2000 roku nakładem wydawnictwa Prószyński i Spółka ukazała się książka o znajomo brzmiącym tytule: Arivald z Wybrzeża. Wszystkie osiem opowiadań z tego zbiorku znajdziecie w Ani słowa prawdy - jedno z nich, co prawda, pod zmienionym tytułem. Nie mam pojęcia, czy Autor lub Wydawca wprowadzili jakiekolwiek inne zmiany. Wnioski? Jedynie dwa ostatnie opowiadania (Kiedy czeka nowy świat oraz Klątwa wiedźmiarzy) zamieszczone w Ani słowa prawdy to rzeczy nowe. Warto przy okazji nadmienić, że są to zarazem dwa najlepsze, niebanalne odpowiadania ze zbiorku.
Teksty, jako się rzekło, są mocno nierówne, a jako że są ustawione chronologicznie, można bez trudu prześledzić ewolucję autora. Im dalej, tym lepiej. Na wykresie „jakość” opowiadań obrazowałaby wznosząca się linia, na której końcu znajduje się ostatnie opowiadanie.
Trzeba również jasno powiedzieć, że teksty zamieszczone w Ani słowa prawdy nikogo nie zaskoczą językowo. Nie są wymagające, zdania są proste, absolutny brak jakiejkolwiek stylizacji językowej (bohaterowie posługują się praktycznie współczesnym językiem). W połączeniu z prostymi i czasem banalnymi historiami dostajemy niewymagające, lekkie czytadło. Taka przygodowo - humorystyczna fantasy dla wszystkich. Przyznaję jednocześnie, że czyta się to dobrze, bo pomimo nie rzucającej na kolana formy, Piekara ma dużo interesujących pomysłów i pisze po prostu poprawnie. To taki oddech pomiędzy czymś mocniejszym i trudniejszym. Marzyłbym o tym, żeby każde opowiadanie ze zbiorku miało tyle klimatu, ile dwa ostatnie (chociaż zakończenie Klątwy wiedźmiarzy jest chyba zbyt proste i trywialne, jakby Piekara poszedł na łatwiznę). Tutaj widać już Piekarę, jakiego znamy z cyklu o inkwizytorze.
Wydaje się, że książkę można z pewną taką śmiałością polecić wszystkim tym, którzy dopiero zaczynają swoją przygodę z fantastyką. Będzie odpowiednia również dla młodszych czytelników. Wszyscy inni, szczególnie starsi „wyjadacze”, obyci z podobnego rodzaju fantastyką, mogą poczuć się rozczarowani. Mimo wszystko to z pewnością ciekawa - choć średnio udana - próba stworzenia polskiej literatury pratchettopodobnej.
Tak czy siak - inkwizytor rulez! ■
Twój email nie zostanie opublikowany. Pola wymagane zaznaczyłem gwiazdką (*).
Klikając [WYŚLIJ] zgadzasz się na opublikowanie wysłanego komentarza. Komentarze są moderowane. Nie zgadzasz się z tym, co czytasz - ok, ale nie bądź niegrzeczny i nikogo nie obrażaj. Jak to mówił klasyk: chamstwa nie zniese.