Niewinny czarodziej

Jak było? Banalnie? Tak po prostu przewrócił się i walnął głową w krawężnik? Wpadł do pustego akurat basenu? Pijany i wkurzony Hłasko zepchnął go ze skarpy? Nie, nie... to wszystko brzmi strasznie pospolicie. Głupio. Więc pewnie sprzedał go Polański. Diabłu, oczywiście. Taak, sukces "Dziecka Rosemary" wymagał krwawej ofiary...

Recenzja: Komeda. Osobiste życie jazzu, Magdalena Grzebałkowska

Grafika na podstawie: Krzysztof Komeda Trzciński i Zofia Lach (później Komeda), zdjęcie: Wojciech Plewiński, luty 1958, Zakopane // logo: Audioteka

(...) powiedzieli mi potem, że w jego wypadku są już bezsilni. (...) Mój Boże, wykończyło go to Hollywood, to nie było miejsce dla niego, wpadł w jakiś trans, chciał żyć tak jak Romek Polański. Ja też już byłam dla niego za stara i niemodna. (...) Tu była California, samochody, dupy, forsa i marihuana. Jeździł tak samochodem, że mu przepowiadano śmierć, pijany przez czerwone światła, na serpentynach nad przepaściami, ścinał zakręty, śmiał się z przestrzegających go przed śmiercią. Stało się rzeczywiście inaczej, załatwił się w inny sposób. Biedny Krzyś ogłupiały w willi z basenem za 520 dolarów miesięcznie. 1

Krzysztof Komeda Trzciński był człowiekiem przede wszystkim nieciekawym. Tak, będę się z tego zaraz tłumaczył, ale na początek ustalmy: to taki typ, co to na bohatera sensacyjnego filmu, pełnego gwałtownych i nieoczekiwanych zwrotów akcji, w ogóle się nie nadaje. Więcej nawet - niespecjalnie nadaje się nawet na bohatera własnej biografii. Gdyby nie „romantyczna śmierć” w niejasnych okolicznościach pewnie w ogóle odarty byłby z jakiejkolwiek tajemicy. I dlatego książka Magdaleny Grzebałkowskiej to wcale nie jest książka o nim. To książka, której pierwszoplanowym bohaterem jest muzyka. Jazz.

Magdalena Grzebałkowska to utalentowana reporterka i pisarka. Jest autorką dwóch innych sławnych biografii: Ksiądz Paradoks. Biografia Jana Twardowskiego oraz Beksińscy. Portret podwójny. W 2016 roku została finalistką Nagrody Literackiej Nike za tom reportaży 1945. Wojna i pokój.

Najpierw jednak ustalmy fakty - ale tylko te najważniejsze. Krzysztof Komeda Trzciński urodził się w 1931 roku. Pianista. Wybitny kompozytor muzyki jazzowej i filmowej. Szczyt jego kariery muzycznej przypada na lata 60. ubiegłego wieku. Światową sławę zyskał komponując muzykę do filmów Romana Polańskiego. Od 1968 roku mieszkał w Los Angeles, gdzie uległ wypadkowi... Tyle na początek wystarczy, bo zaczniemy zdecydowanie od muzyki.

Co to w ogóle jest ten cały jazz? Felietonista katowickiej „Gazety Robotniczej” nie ma wątpliwości: „Szum, zgrzyt, hałas, awantura. Ale w końcu eliminuję wszystko, co niepotrzebne, i nareszcie... muzyka. Ale w tym miejscu szlag mnie na stojąco trafia. Owszem, muzyka jest, ale... szarpana. Jazz. Dzikie murzyńskie dźwięki. Zwariowana melodia bez melodii, której żaden wariat nawet nie pojmie...” 2 Krótko mówiąc, to taki zwariowany odłam muzyki rozrywkowej, która „na naradzie partyjnej KC PZPR w sprawie kultury (maj 1949 roku) zostaje nazwana „wulgarno-erotyczną” 3.

Muszę przyznać, że się zakochałem. Zaczęło się niewinnie. Zanim w ogóle odnotowałem pojawienie się książki Grzebałkowskiej, natknąłem się na audiobooka, na okładce którego obok Komedy pojawia się Wojtek Mazolewski. Jako że biorę w ciemno wszystko, na czym widzę nazwisko Wojtka, nie wahałem się ani chwili.

Komeda/Mazolewski: audiobook

Komeda/Mazolewski: audiobook // materiały wydawcy

Tu będzie (krótka na szczęście) dygresja. Mazolewskiego zacząłem słuchać wcale nie dlatego, że tworzy jazz. Mazolewski pojawił się w moim życiu razem z audiobookiem „Karaluchy” - fantastycznie zrealizowaną adaptacją powieści Jo Nesbø. Muzykę do tej superprodukcji napisali i zagrali Pink Freud – zespół jazzowy założony przez Wojtka. Tak mnie zauroczyli, że oprócz audiobooka kupiłem muzykę - i wsiąkłem.

Ale Komeda. No więc słuchawki na uszy, bach. To wtedy się zakochałem. W dźwiękach. Przesłuchałem audiobooka według scenariusza i w reżyserii Krzysztofa Komandera, a potem przeczytałem książkę Grzebałkowskiej. Kilka miesięcy temu. Od tego czasu słucham komedowego jazzu. Jazzu z jego epoki, ale również jego utworów przełożonych na jazz współczesny przez współczesnych twórców. Osłuchuję się. Odkrywam. Myślałem, że mi przejdzie. Ale… jakoś nie mogę się odkochać. Muzyka Komedy, ten cały jazz… Nie wiem, jak ją zdefiniować, nie czuję się kompetentny do definiowania tego, co płynie w słuchawkach. Może napiszę po prostu, że to prawdziwy balsam na duszę bez litości bombardowaną muzyką komercyjną.

Zacznijmy więc od muzyki. Wyjaśnijmy sobie od razu: nie umiem pisać o muzyce i doskonale pasują do mnie słowa cytowanego przez Grzebałkowską Wojciecha Giełżyńskiego: „Nie odróżniam ragtajmu od dixielandu. Nie mam poglądu na temat wyższości Trzaskowskiego nad Trzcińskim i vice versa. (...)” 4. Na szczęście Internet to takie fajne miejsce, w którym jest wszystko, również TA muzyka, więc sami możecie się przekonać, jak TO brzmi. Nieustannie mnie to zresztą zadziwia: bez żadnego specjalnego wysiłku i legalnie mogę wygrzebać albumy z, przykładowo, Jazz Jamborie '56. Ciekawy jestem, czy współczesna młodzież jest w stanie sobie wyobrazić, jak wyglądało zdobywanie muzyki niepopularnej w epoce przedstrimingowej...

A przecież jeszcze gorzej mieli Trzciński i jego muzykujący znajomi. Pamiętacie jeszcze, że mówimy plus-minus o połowie XX wieku? Dostęp do płyt z zachodu był praktycznie niemożliwy, więc spragnieni nowości melomani siedzieli z uchem przyklejonym do radia i z zakłóceń próbowali wyławiać zakazane melodie, notować je, a później - odtwarzać. Jeden zapisywał pierwsze takty, drugi następne… I tak to szło. Potem grali z notatek. A kiedy cudem zdobywali zagraniczne winyle, słuchali „muzyki przez dwa dni i dwie noce bez przerwy. Było wspaniale, sami w całym pustym mieszkaniu, tylko magnetofon na ziemi. To były piękne chwile” 14. Wyobrażacie to sobie? Kto dzisiaj słucha i przeżywa w ten sposób?

To odpowiedni moment, aby zacząć słuchać. Nawet przygotowałem, co trzeba: playlisty i linki do kilku wartych uwagi albumów w dwóch najpopularniejszych serwisach streamingowych. Szybko zorientujecie się, że to ledwie niewielki fragment komedowego świata muzycznego. A kiedy was wciągnie, pewnie będziecie zdziwieni, w jakich miejscach i w jakim wykonaniu będziecie odkrywać tę jego muzykę 19...

//Komeda

Muzyka Komedy i okołokomedowa. Przekrojówka. Dobre, aby poznać jego muzykę, muzykę z tamtych czasów i współczesne interpretacje.

//Mazolewski

Najnowszy, poświęcony Komedzie album "When Angels Falls", którego przedsmak znalazłem w audiobooku. Dużo niesamowitych dźwięków.

//JazzB

Najróżniejszy jazz - głównie w wersjach smooth, doskonale nadający się na wyciszenie i relaks. Znane i mało znane nazwiska.

//Ptaszyn-Wróblewski

"Komeda: Moja słodka europejska ojczyzna" - Jan Ptaszyn-Wróblewski Sextet. Wariacja na temat niemieckiej płyty Komedy z serii Jazz und lyrik.

//Możdżer

Chyba najbardziej znany współczesny pianista i jego interpretacje komedowej muzyki, czyli po prostu "Komeda" - Leszek Możdżer

//EABS

Świeże i nowoczesne spojrzenie na muzykę Komedy, czyli "Repetitions: Letters to Krzysztof Komeda" - EABS. Koncert z Katowic.

Zalecana muzyka: playlisty i wybrane albumy

Wróćmy jednak do książki i słuchowiska. Nie mogę się zdecydować: o czym właściwie będę pisał BARDZIEJ? Może o słuchowisku Audioteki? Może o książce Magdaleny Grzebałkowskiej? Umówmy się, że o obu naraz. Ale najpierw... najpierw po prostu pogadajmy o Komedzie. Egocentryk, maminsynek, niezdara 5… a jednocześnie…

Był wspaniały. Człowiek zupełnie niezwykły. Jego delikatność, wrażliwość nie miały sobie równych. Nie zetknąłem się ani przedtem, ani potem z kimś, kto byłby taki kruchy, a jednocześnie miał w sobie taką siłę. Mówił zawsze bardzo cichym głosem, był wstrzemięźliwy w rządzeniu. Siadał do pianina, coś tam brzdąkał i chyba zachęcał tym innych, żeby dołączyli. Zwykle to były jakieś improwizacje, jeśli coś wychodziło, Komeda dawał znać, że to jest to. Właściwie nie pamiętam, żeby się kiedyś zdenerwował, wściekł czy zrobił komuś przykrą uwagę, choć miał w zespole muzyków, którzy nie przystawali do poziomu, jakiego Krzysztof by sobie życzył. 6

I tam (...) spotkałam po raz pierwszy osobiście niewysokiego, maskującego rozbujaniem potężnych ramion niedowład prawej nogi, szczupłego, »prawie że« blond złocistego rudzielca, który poza tym, że całkiem nieźle (...) swingował na fortepianie, to jeszcze był (...) panem doktorem Krzysztofem Trzcińskim. 7

(...) specyficzna charyzma. Nie był showmanem, ale kiedy siadał do pianina, zapadała cisza. Miał w sobie coś nieuchwytnego. I świetnie komponował. Poza tym nie był zawistny, nie spiskował. Nie był zachłanny na sławę, nie żądał poklasku. 8

„Krzyś Komeda grał w małej kamienistej piwniczce trochę skulony, z czupryną świecącą jak lampka nocna. Ludzi było jeszcze niewielu, ale do pianina tuliły się trzy–cztery zaczadzone muzyką, niedokochane dziewczyny... Właściwie jedna tuliła się, a reszta zwisała wiernopoddańczo, jak palta niedbale porzucone na krzesłach. (...) patrzyły na ręce Komedy. Dobrze było patrzeć na jego ręce. Nie gnały w oszałamiających pochodach, gdzieś daleko, hen, w dół czy w górę klawiatury! Przeciwnie: to były ręce opowiadające małe, kameralne historie o niebie dla dwojga osób. 9

Na razie wystarczy. Obraz charyzmatycznego muzyka byłby niepełny, gdybyśmy się tu zatrzymali. Bo przecież kiedy myślimy „Komeda”, obok pojawia się Zofia Lach (Komedowa) - jego druga połówka. Najpierw menedżerka, potem żona. Legenda polskiego jazzu, niezastąpiona organizatorka i promotorka. „Mam taką teorię, że oni stanowili jeden organizm, yin i yang. Ale ona była tylko czarna, a on tylko biały” 10. „(...) Ładna, słowiańska. Zgrabna” 11, prawdziwa cud dziewczyna. Czy aby na pewno? Bezlitośnie lży swojego męża i jego muzyków. Klnie. Pije. Zdradza. Potrafi bić Komedę po głowie - publicznie, szpilką zdjętą z nogi… Ale bez niej Krzysztof nie umie żyć, przynajmniej do czasu wyjazdu do Ameryki. „Zosia była bardzo silną osobowością. Chciała być nie tylko częścią jego muzyki, ale chciała być Komedą.” 12 „Świat Zofii wypełnia Krzysztof. Strzyże go sama, bo on nie ma czasu iść do fryzjera; prowadzi do lekarza, gdy jest chory; trzyma za rękę u dentysty. On nie zna numeru swojego kołnierzyka ani rozmiaru butów. Ona decyduje, że zgniłe zielenie i brązy bardziej pasują do jego cery i lekko rudych włosów niż beże, w które ubierała go matka. Są elegancką warszawską parą.” 13 Krótko mówiąc: Zosia (...była światłem, była szalona) to silna, dominująca osobowość, skuteczna i nie znosząca sprzeciwu organizatorka całego życia Komedy. Krzysztof zaś - cichy, miły, bierny i najwyraźniej zadowolony z takiego obrotu sprawy (do czasu...) - miał jedynie komponować, grać i występować. „Nazywa swoją żonę Szef. Ona mówi do niego Krzysiu. Czasem ryży chuju i kuternogo. Ale tylko wtedy, gdy jest pijana." 13. „Pijana staje się agresywna i traci poczucie humoru. (...) Zosia z chamstwa zrobiła sztukę.” 21 A wszystko to w czasach PRL, w świecie, który dzisiaj trudno sobie wyobrazić. "Żyliśmy z dnia na dzień, straceńczo, bo jaka nas przyszłość czekała w bloku wschodnim? Łapało się życie z każdej strony, żeby się nachapać" 20.

Komeda i Zofia

Krzysztof Komeda Trzciński i Zofia Lach (później Komeda)

Właśnie - świat. Świat, w którym żył Komeda, ta cała ówczesna muzyczno – literacko - filmowa bohema, zasadniczo odbiegał od tego, co oglądamy dzisiaj. Było to bowiem środowisko utalentowanych indywiduów (dzisiejsi piosenkarze to raczej produkty i celebryci), balansujących na granicy legalności, często narażających się jedynemu słusznemu systemowi. Przede wszystkim zaś był to świat braku i świat w oparach alkoholu.

Zacznijmy od końca. Dostęp do narkotyków był ograniczony, alkohol stanowił więc ulubioną używkę ludzi kultury. „Żona pana Edwarda Etlera mówiła mi, że alkohol był ich narkotykiem. Okropne picie było wtedy. Dzisiaj się wydaje, że ludzie piją strasznie, ale wtedy to naprawdę było picie.” 10 „Za granicą artyści brali narkotyki. A u nas była wóda. Wtedy taki był sznyt”. 15 „Piją. Chleją. Czasem mniej, ale raczej więcej. Na kaca, na humor, na stres, na tremę, na umór. Mówią: Kto nie pije, ten donosi. Albo: Bez gazu nie ma jazzu.” 13 Grzebałkowska podaje wiele przykładów niesamowitych, nierealnych wręcz ciągów ogólnego, zbiorowego pijaństwa. Chyba najbardziej w głowie utkwił mi przykład… nie, wcale nie tych Kalatówek, gdzie nie było „żadnych ograniczeń, zakazów, nakazów.”, a towarzystwo zjeżdżało z zaśnieżonego stoku na fotelach wyniesionych ze schroniska 16. W głowie z jakiegoś powodu utkwiły mi przede wszystkim kaktusy i bigos. Pomyślcie tylko: ślub Barbary Kwiatkowskiej i Romana Polańskiego. Wesele w prywatnym mieszkaniu w Łodzi - nieważne już, czyim (są wątpliwości). Wśród gości Krzysztof i Zofia. To ona wspomina: „Wadim był namiętnym zbieraczem małych kaktusów. Najładniejsze małe okazy, oznakowane tabliczkami z nazwami, znajdowały się koło fortepianu, na którym Komeda z Sobocińskim przygrywali ku pokrzepieniu serc. Na domiar złego stała przed nimi flacha wódki, którą popijali, jako zakąski używając owych wyselekcjonowanych kaktusików” 17. To w ogóle była, jakbyśmy powiedzieli dzisiaj, epicka impreza: „Ludzie będą wspominać tę zabawę jeszcze po latach. Zapamiętają: Operatora Jerzego Lipmana udającego lwa, skaczącego przez obręcz dla efektu owiniętą papierem toaletowym i podpaloną. (…) Parodiowanie opery, niemych filmów, walki byków. Za główny rekwizyt służył bigos – bywał śniegiem, ale też maseczką cucącą na twarzy Jakuba Goldberga wystrzelonego przez kolegów zbyt wysoko z huśtawki zbudowanej z deski do prasowania. (…) [Na koniec] Został już tylko barszczyk i odrobina bigosu, którego cała reszta była rozrzucona po ścianach i suficie.” 18

Świat braku. Pisząc te dwa słowa, wcale nie miałem na myśli braku środków do życia, chociaż oczywiście i tych brakowało. Jedzenie u znajomych, bo nie było co do garnka włożyć? Norma. Albo posłuchajcie tego: „Kiedyś (...) roztropnie zabrałam z cudzego domu jabłko. Upatrzyłam je sobie (…) Nadgryzłam, by mi go nikt nie ruszył, a potem,gdy nadarzyła się okazja, schowałam do kieszeni płaszcza i wyniosłam. Następnego dnia zjedliśmy na obiad racuszki.” 17. Prawdziwie dotkliwy brak dla muzyków stanowił jednak brak instrumentów. W efekcie grali na wszystkim, co wpadło im w ręce – często zepsutym, rozstrojonym, wypożyczonym, wyżebranym za remont kurnika. Trudno w to uwierzyć, ale to, co słyszymy, odtwarzając oryginalne nagrania z tego czasu, zależy od zestawu instrumentów, którym akurat dysponowali muzycy. Którzy, dodam, nierzadko mieli je pierwszy raz w ręku i nie umieli na nich w ogóle grać! Opowiada Edward Etler: „Przyjeżdżamy, Krzysio (...) siada [do małych organów] i co się okazuje? Że między miechami a pedałami nie ma łączników. Wszedłem więc pod instrument i ciągnąłem za miechy od dołu, a Komeda siedział na moich plecach i naciskał klawisze.” 13 Bardzo lubię tę anegdotę.

Historia, którą poznacie sięgając zarówno po słuchowisko, jak i po książkę, ma wielu bohaterów. Oprócz Komedy i Zosi posłuchacie/poczytacie też o Romku Polańskim („Niesforny Roman i sforny Krzysztof. To przyjaźń od pierwszego wejrzenia” 18), dla którego Komeda komponował muzykę do filmów. Jest o Marku Hłasko, z którym Komeda przyjaźnił się w Ameryce („Kumplowali się, pili, są nagrania, jak razem śpiewają – przepięknie bełkoczą kompletnie pijani. Hłasko fałszuje, Komeda śpiewa falsetem.” 15). Jest wreszcie o Leopoldzie Tyrmandzie oraz o muzykach - zarówno tych "światowych", jak i tych polskich, z zespołów Trzcińskiego… Jest i Agnieszka Osiecka, i Krystyna Sienkiewicz, a nawet Elana Cooper vel Elana Eden… Pojawia się tu tyle mniej i bardziej znanych nazwisk, że naprawdę trudno to wszystko zliczyć.

Komeda i Zofia

Marek Hłasko i Krzysztof Komeda, Los Angeles, wrzesień 1968 r. (Fot. archiwum Marka Hłaski/East News).

Mógłbym tak długo, bo wynotowałem sobie z książki Grzebałkowskiej masę naprawdę mięsistych cytatów. Nie o to przecież jednak chodzi, aby wszystko, co najlepsze, zdradzać wam już teraz. Autorka spędziła ponad dwa lata na zbieraniu materiałów do tej niesamowitej biografii – możecie więc być pewni, że pełno tutaj smaczków, wspomnień, anegdot i ciekawostek. Dowiemy się tu między innymi tego, skąd w ogóle wzięła się ksywka Trzcińskiego. Sporo miejsca autorka poświęca również tajemniczej śmierci Komedy, przedstawiając wyniki swojego reporterskiego śledztwa. Zapewniam, że żadnych diabłów i ofiar z ludzi tu jednak nie znajdziecie.

Ale co wybrać? - zapytacie. Słuchowisko czy książkę? Jedno i drugie oczywiście! Odpowiadam bez wahania, bo to po prostu dwie różne rzeczy, z inaczej rozłożonymi akcentami, mające swoje plusy i minusy. Wersja audio, wg scenariusza i w reżyserii Krzysztofa Komandera, powstała na podstawie książki: to mocno skoncentrowana, komedocentryczna piguła, pełna muzyki w interpretacji muzyków Mazolewskiego, fragmentów oryginalnych wywiadów (łyżka dziegciu: przeszkadzało mi, że nigdzie nie wskazywano, do kogo należy konkretny, wypowiadający się o Komedzie, głos) i świetnie przeczytana przez Marcina Dorocińskiego. Na końcu zaś o swojej fascynacji jazzem opowiada Wojtek Mazolewski. Słucha się świetnie. W książce natomiast znajdziecie fotografie, źródła i zupełnie inną perspektywę: tu Komeda to niby główny, ale jednak jeden z elementów barwnego jazzowego uniwersum.

Audiobook "Komeda/Mazolewski" | making of

No dobrze, zapytacie, więc co z tą jego tajemniczą śmiercią? „Komeda naprawdę głupio zginął, spadł ze skarpy, walnął się w łeb i wszystko diabli wzięli” 10 - mówi Grzebałkowska. Niesamowite. Prostackie. Odarte z magii. I dodaje „[Oni wszyscy] poginęli i poumierali z dezynwoltury, którą powodował alkohol, ale też z pecha i bezczelności. Dużo wódki. Najpierw ginie Zbigniew Cybulski (styczeń ‘67), który pił niemiłosiernie. Potem Komeda (kwiecień ’69). Zaraz umiera sam Hłasko (czerwiec ’69, niespełna dwa miesiące po Komedzie!), prawdopodobnie z powodu przedawkowania leków i alkoholu. Potem Bogumił Kobiela z powodu szybkiej jazdy samochodem (lipiec ’69)” 15. A w sierpniu ’69 zostają zamordowani Wojciech Frykowski i Sharon Tate, żona Romana Polańskiego… Ale… ale to już całkiem inna historia. ■

Kilka dni temu, 6. grudnia 2019, miała miejsce premiera When Angels Fall, najnowszego albumu Wojtek Mazolewski Quintet. Płyta, w całości poświęcona Komedzie, pełna jest niesamowitych dźwięków i aranżacji. Wbrew pozorom, to wcale nie to, czego posłuchacie w audiobooku: to całkiem nowe pomysły i muzyczny świat.

bert

Psssst!? Jesteś tu jeszcze? Może napiszesz kilka słów od siebie? Kilka komentarzy już jest, dołączysz do dyskusji? Zapewniam, że nic tak nie cieszy piszącego (mnie, znaczy się), jak dobre słowo. Albo i niekoniecznie dobre. Albo każde inne... To co? Przeskakujemy do komentarzy?

/ przypisy /
  1. Zofia Komeda, list z prywatnego archiwum Romana Gucia Dyląga [cytat za M. Grzebałkowska, "Komeda. Osobiste życie jazzu"].  ↩

  2. Szarpana muzyka, „Gazeta Robotnicza”, 24 stycznia 1946. [cytat za M. Grzebałkowska, "Komeda. Osobiste życie jazzu"].  ↩

  3. M. Grzebałkowska, "Komeda. Osobiste życie jazzu".  ↩

  4. Wojciech Giełżyński, 10 dób w stylu jazzowym, „Dookoła Świata”, 20 marca 1960, nr 12, s. 11 [cytat za M. Grzebałkowska, "Komeda. Osobiste życie jazzu"].  ↩

  5. Zgadzam się tu z Mateuszem Witkowskim, który w wywiadzie z Magdaleną Grzebałkowską używa dokładnie takich słów na opisanie Komedy.  ↩

  6. Jerzy Skolimowski o Komedzie [cytat za M. Grzebałkowska, "Komeda. Osobiste życie jazzu"].  ↩

  7. Zofia Komedowa Trzcińska o Komedzie [cytat za M. Grzebałkowska, "Komeda. Osobiste życie jazzu"].  ↩

  8. Grzebałkowska o Komedzie [cytat z wywiadu dla Elle (autor: Anna Luboń)].  ↩

  9. Agnieszka Osiecka, Galeria potworów, Warszawa 2004, s 103 [cytat za M. Grzebałkowska, "Komeda. Osobiste życie jazzu"].  ↩

  10. Magdalena Grzebałkowska [cytat z wywiadu dla Onet.Muzyka (autor: Emilia Padoł)].  ↩

  11. M. Grzebałkowska, "Komeda. Osobiste życie jazzu".  ↩

  12. Rosław Szaybo o Zofii. Cytat pochodzi z filmu Claudii Buthenhoff-Duffy Krzysztof Komeda. Muzyczne ścieżki życia, Finlandia, Niemcy, Polska, Szwajcaria, 2009 [cytat za M. Grzebałkowska, "Komeda. Osobiste życie jazzu"].  ↩

  13. M. Grzebałkowska, "Komeda. Osobiste życie jazzu".  ↩

  14. Wspomina Witold Sobociński w filmie Krzysztofa Riegego Komeda, Wytwórnia Filmów Dokumentalnych, 1973 [cytat za M. Grzebałkowska, "Komeda. Osobiste życie jazzu"].  ↩

  15. Magdalena Grzebałkowska w wywiadzie dla Polityki (autor: Jakub Knera).  ↩

  16. Opis tej zwariowanej imprezy - Jazz Camping '59 - znajduje się oczywiście w M. Grzebałkowska, "Komeda. Osobiste życie jazzu". Granie do upadłego, jazz na śniegu w piżamach, świńskie przyśpiewki, fotele ze schroniska w roli śnieżnych pojazdów... Polański w roli prowodyra... Aż chciałoby się tam być!  ↩

  17. Maszynopis wspomnień Zofii Komedowej Trzcińskiej, oryginał w posiadaniu Tomasza Lacha. [cytat za M. Grzebałkowska, "Komeda. Osobiste życie jazzu"].  ↩

  18. M. Grzebałkowska, "Komeda. Osobiste życie jazzu".  ↩

  19. Kilka nieoczywistych przykładów? Ależ proszę bardzo:
    - Bass Astral x Igo feat. Stokłosa Collective Orchestra - Nim wstanie dzień;
    - MARCUS+ Leszek Mozdzer - Solidarity of Arts 2011;
    - Maria Sadowska - Ja nie chcę spać  ↩

  20. Wspomina Ewa Frykowska [cytat za M. Grzebałkowska, "Komeda. Osobiste życie jazzu"].  ↩

  21. Wspomina Edward Etler [cytat za M. Grzebałkowska, "Komeda. Osobiste życie jazzu"].  ↩

Poprzednia recenzja„Zniknięcie”
Następna recenzja„Quis custodiet ipsos custodes?”
4 komentarze
Andrzej
Wysłano 22 grudnia 2019 o 00:53

Bardzo fajny tekst. Dzięki niemu kupiłem sobie właśnie dwa wspomniane w nim audiobooki. Dzięki!

bert
Wysłano 22 grudnia 2019 o 11:44

A dziękuję :) Mam nadzieję, że będzie Ci się słuchać równie przyjemnie, jak mi. "Karaluchy" to jednak całkiem inny klimat (kryminał), natomiast muzyka, efekty i lektor (Mariusz Bonaszewski) tworzą doskonałą atmosferę. Warto!

Dum
Wysłano 08 stycznia 2021 o 22:36

Love you Komeda.
Love you Grzebałkowska. Very good job!!! However the musician society of 60's was quite crazy ;)

bert
Wysłano 09 stycznia 2021 o 16:56

Oh, centairly it was! It was interesting times, and polish jazzmen's society was really quite specific and... yes, it was just crazy. In a self-destruct way. As we read in Grzebałkowska's book, alcohol is mainly responsible for this. It looks like musicans... oh, they were drunk all the time. In the most insane moments in the book alcohol is always in a background... Maybe it's fun when we read about it, but in reality that's just sad. Some of them was simply addicted to alcohol. Living in a numbling haze of alcohol ruined their careers. And - in some cases - it ended their lives.

Komeda's accident and death... I wonder who Komeda could have been... If he was still alive. What great songs could we listen to? What films would he write music for? ...?

Dodaj komentarz

Twój email nie zostanie opublikowany. Pola wymagane zaznaczyłem gwiazdką (*).

Klikając [WYŚLIJ] zgadzasz się na opublikowanie wysłanego komentarza. Komentarze są moderowane. Nie zgadzasz się z tym, co czytasz - ok, ale nie bądź niegrzeczny i nikogo nie obrażaj. Jak to mówił klasyk: chamstwa nie zniese.

Poprzednia recenzja„Zniknięcie”
Następna recenzja„Quis custodiet ipsos custodes?”