Ikona kosmicznego survival horroru powraca w ślicznej, klimatycznej oprawie. Wielbiciele klasycznego już filmu Ridleya Scotta pewnie będą zachwyceni. Pytanie brzmi jednak: czy powieść broni się literacko? Jak wygląda nowe tłumaczenie Piotra Cholewy? I czy to wszystko w ogóle ma znaczenie, kiedy książka oparta jest na scenariuszu TEGO filmu?
Zacznijmy od początku. Nie wierzę co prawda, że za lekturę Obcego bierze się ktoś, kto nie widział filmu Scotta, ale załóżmy, że tak właśnie jest. Co my tutaj mamy? Autor scenariusza, Dan O'Bannon 1, mówi krótko: to po prostu „(…) a scary movie on a spaceship with a small number of astronauts" 2. I faktycznie. Daleka przyszłość. Grupa siedmiu pracowników korporacji Weylan-Yutani 3, bezpiecznie zahibernowana w czeluściach kosmicznego holownika USCSS Nostromo, wraca na Ziemię. Nostromo holuje przez międzygwiezdną pustkę automatycznie funkcjonującą rafinerię i przetwarzaną przez nią ogromną ilość ropy naftowej. Statek odbiera tajemniczy sygnał, pochodzący najwyraźniej z jednej z mijanych właśnie planetoid 4. Superkomputer pokładowy, zwany Matką (ang. MU/TH/ER), wybudza załogę z anabiozy. Jako że sygnał zdaje się być sygnałem SOS, procedury (paragraf B2 regulaminu przelotu firmy) nakazują sprawdzić, co się tam dzieje. Niezadowolona załoga nie ma wyjścia - małym pocieszeniem jest fakt, że może to być szansa na dodatkowe frukta z podróży, być może nawet premię, którą Frima wypłaci za pionierskie odkrycia. Lecą. Lądują. Idą na rekonesans… Z jaja wyskakuje facehugger, z piersi wyrywa się chestbuster. Ksenomorf wyrusza na polowanie 5. Wszyscy mają przechlapane.
Facehugger w jaju, projekty HR Gigera / za: Giger's Alien: Film Design 20th Century Fox
Widzicie? Faktycznie nie wierzę, że ktoś tego nie zna. Opowieść o zmaganiach załogi Nostromo z potworem z piekła (Kosmosu) rodem to absolutny kanon fantastyki filmowej. Ten film przecież był rewolucyjny pod wieloma względami – nie tylko dlatego, że jego pierwszoplanowa bohaterka, Ripley 6, to dzielna i samowystarczalna kobieta. Warto poczytać o historii tego dzieła. Podobno wrażliwi amerykańscy widzowie uciekali z seansów wymiotować. Podobno były takie kina, w których wyświetlano Aliena bez przerwy przez kilka dni, bo tylu było chętnych…
Książka, którą mam przed sobą, to oficjalna, oparta na ponad stustronicowym scenariuszu Dana O’Bannona, licencjonowana literacka wersja kinowego hitu sprzed 40 lat. Pierwsze polskie wydanie, w tłumaczeniu Jana Kraśko, ukazało się w 1992 roku nakładem wydawnictwa Alfa. I pożarłem je wtedy w iście ekspresowym tempie, z wypiekami na twarzy. Foster, sprawny rzemieślnik 7, napisał też wierne filmowym oryginałom kontynuacje - Aliens, Alien 3, obie wydane przez Alfę. Mniej więcej w tym samym czasie (1994, wyd. Orion) wydano jeszcze trylogię Steve'a Perry'ego (Mrowisko, Azyl, Wojna samic), nie mającą z filmami nic wspólnego. Łykaliśmy jak głodne pelikany – raczej, jak sądzę po latach, zafascynowani uniwersum niż powaleni „jakością” tej prozy 8. W międzyczasie w Polsce zaczęły się pojawiać komiksy osadzone w uniwersum Obcego, Obcego i Predatora, Obcego i… - wśród których na szczególną uwagę zasługują, moim zdaniem, przede wszystkim te wydawane w ostatnich latach przez Scream Comics. Jest tego całkiem sporo, różnej „jakości” oczywiście (ta „jakość”, rozumiana jako miałkość fabuł czy kompletny odjazd od oficjalnego kanonu, to podstawowa przyczyna, dla której od Alien Universe trzymam się raczej z daleka) - natomiast oryginalny i oficjalny początek historii jest tylko jeden. I jest nim właśnie scenariusz „Aliena” Dana O’Bannona i Ronalda Shusetta.
Obcy statek, ilustracja: Maciej Kamuda
Czy historia, z którą mamy do czynienia w Obcym, jest faktycznie na tyle oryginalna, aby mówić o arcydziele sf? Nie czarujmy się: nie jest. O sukcesie tego filmu zadecydowała przecież nie tyle fabuła, co mistrzowska reżyseria, duszny klimat, scenografia, aktorzy i - last but not least - niepokojący gigerowy potwór 9 w roli głównej. Zresztą, nawet sam autor scenariusza nie pozostawia w tej kwestii złudzeń, mówiąc: "I didn't steal Alien from anybody. I stole it from everybody!" 2. I faktycznie, już krótka lektura anglojęzycznej Wikipedii rozwiewa wątpliwości: pomysły scenarzysty czerpane były zewsząd. To oczywiście nie jest zarzut sam w sobie: wiele absolutnie fenomenalnych dzieł to umiejętnie sklecone pomysły, które gdzieś już widzieliśmy albo skądś znamy. Film Ridleya Scotta i tak doskonale broni się nawet dzisiaj – czy z książką jest tak samo?
To dobry moment, aby nadmienić, że powieść oparta jest na wersji scenariusza, z którą Scott zaczynał pracę nad filmem. W efekcie w scenariuszu – już na etapie produkcji – zaszły zmiany. Przykładowo, astronauci eksplorujący wrak obcego statku w książce natrafiają jedynie na „mechanizm”, który wysyła tajemniczy sygnał SOS. W filmie – sami wiecie: martwy Space Jockey z zastanawiającą dziurą w miejscu czegoś, co wygląda jak klatka piersiowa. Różnice nie są jednak na tyle istotne, aby w czymkolwiek przeszkadzały czy w jakikolwiek inny sposób zmieniały sens filmowej historii.
Książka - beletryzowany scenariusz świetnie sprawdza się w roli „uzupełniacza”, pozwala bowiem lepiej poznać zarówno bohaterów, jak i motywacje, które nimi kierują. Pogłębia ich, ale jednocześnie w żaden sposób nie wychodzi poza oryginalny skrypt. Przykładowo, zarówno z filmu, jak i z książki nie dowiemy się niczego o losach załogi sprzed wybudzenia - bohaterowie właściwie nie mają żadnej przeszłości. Jako że nie umiem wyobrazić sobie kogoś, kto sięga po powieść Fostera bez znajomości kinowego hitu, zaryzukuję stwierdzenie, że TA książka bez TEGO filmu nie ma prawa bytu. Jej targetem są właśnie fani filmu - tacy, jak ja - którzy podczas lektury przed oczami będą mieli Sigourney Weaver i Iana Holma (aktorów grających dwie kluczowe postaci w Obcym). Dlatego bardzo byłbym ciekawy, jakie są odczucia kogoś, kto filmu nie widział. A jako że widzieli go literalnie wszyscy… no, sami wiecie.
Obcy na okładce ALIENS – 30th Anniversary Edition, Scream Comics, 2017 // ilustracja: Mark A. Nelson
Piotra Cholewy, tłumacza niniejszego wydania Obcego, też nie trzeba przedstawiać rodzimym wielbicielom zachodniej fantastyki. Więcej nawet: zaryzykuję stwierdzenie, że PWC to najprawdopodobniej najbardziej rozpoznawalny i ceniony tłumacz fantastyki anglojęzycznej. W jego dorobku znajdują się kultowe powieści Pratchetta z serii Świat Dysku, cykl Endera Orsona Scotta Carda, książki Williama Gibsona i Rogera Zelaznego. Tłumaczenie Cholewy wydaje się być lepiej przemyślane i zdecydowanie sprawniejsze literacko od wersji Jana Kraśko. Podejrzewam, że nie tyle wynika to z braku umiejętności tego drugiego, ile ze specyfiki ówczesnego rynku wydawniczego. Na początku lat 90. ubiegłego wieku wydawane było wszystko, co pochodziło zza granicy i miało wystarczająco fantastyczną okładkę: należało jedynie to szybko przetłumaczyć i jeszcze szybciej wrzucić na rynek. Tam już czekał tłum czytelników, który praktycznie bezkrytycznie łykał wszystko (w tym i ja). W efekcie od tłumacza pewnie nie wymagano zbyt wiele. Cholewa natomiast niezbyt może sobie pozwolić na fuszerkę: właśnie dlatego, że jego nazwisko to marka. Proponuję porównać scenę „narodzin” baby aliena z obu wersji książki.
Na pierwszy ogień Kraśko.
Zdenerwowani patrzyli, jak pierwszy oficer skręca się z bólu. Naraz wydał z siebie głęboki, donośny jęk i chwycił za brzeg stołu. Kostki u rąk mu zbielały, ścięgna były napięte jak struny. Dostał dreszczy, dygotał jakby z zimna, chociaż w mesie było bardzo ciepło. (...)
— Boże, tak potwornie mnie boli! Boli mnie! Boli! — Wstał chwiejnie z krzesła, wbijając palce w stół, bojąc się zwolnić uchwyt. — Aaaaakhhh...! — wycharczał.(...)
— Koszula... Jego koszula... — wyszeptała Ripley, zesztywniała jak Kane, choć z innego powodu. Wskazywała ręką pierś oficera, który osunął się właśnie na krzesło.
Na koszuli Kane'a wykwitła czerwona plama. Rozrastała się szybko. wkrótce była już nieregularnym, krwawym zaciekiem pokrywającym górną część brzucha. Usłyszeli odgłos darcia materiału, który w ciasnej mesie zabrzmiał z jakąś ohydną, iście intymną wyrazistością. Koszula oficera pękła niczym dojrzały arbuz. Przesycona krwią, zwinęła się na obie strony, a spomiędzy strzępów wychynęła mała głowa wielkości ludzkiej pięści. Głowa skręcała się i wyginała niczym łeb węża z ostrymi jak szpilki zębami powalanymi krwią. Skórę miała białawą, obrzydliwie bladą, pokrytą teraz ciemnoczerwonym śluzem. Nie zauważyli na niej żadnych organów zewnętrznych, nawet oczu. Mesę wypełnił mdlący odór, smród jak z dołu kloacznego, fetor nie do wytrzymania.
Do spazmatycznego wrzasku Kane'a dołączyły krzyki innych. Niedawni biesiadnicy przerażeni, ogarnięci paniką odstąpili chwiejnie od stołu. Wyprzedził ich Jones, który rzucił się instynktownie do ucieczki. Napuszony, z ogonem w górze, zasyczał wściekle i dwoma gigantycznymi susami dał drapaka z mesy.
Najeżony zębami łeb sterczący z piersi Kane'a drgnął, szarpnął się konwulsyjnie i jednym zrywem wydostał na wierzch...
Teraz Cholewa
Nerwowo patrzyli, jak Kane skręca się z bólu i przerażenia. Nagle wydał z siebie głęboki jęk i oburącz chwycił krawędź blatu. Kostki mu pobielały, napięły się ścięgna na rękach. Ciało dygotało nieopanowanie, jakby z zimna, choć w kabinie panowało przyjemne ciepło. (...)
— Boże, jak strasznie boli... Boli, boli... — Wstał chwiejnie, wciąż drżący, ściskając blat stołu, jakby bał się go wypuścić. — Ooo... (...)— Jego koszula... — szepnęła Ripley, sparaliżowana niemal tak jak Kane, choć z innych przyczyn. Wskazała palcem pierś leżącego.
Na materiale wykwitła czerwona plama. Rosła gwałtownie, aż rozlała się szeroko na całą dolną część klatki piersiowej. Rozległ się odgłos dartej tkaniny, ohydny i wyraźny w ciasnym pomieszczeniu. Koszula pękła jak skórka melona, rozeszła się na boki, a z wnętrza przebiła się mała główka wielkości mniej więcej męskiej pięści. Osadzona na wąskim tułowiu, wiła się i skręcała jak głowa węża. Malutka czaszka wydawała się zbudowana z samych zębów, ostrych i pobrudzonych czerwienią. Skóra była blada, chorobliwie sina, pociemniała teraz od szkarłatnej mazi. Stwór nie miał żadnych widocznych organów zewnętrznych, nawet oczu. W nozdrza zebranych uderzył mdlący odór, obrzydliwy i drażniący.
Rozległy się krzyki już nie tylko Kane'a, wrzaski przerażenia i grozy, kiedy wszyscy odskoczyli odruchowo. W instynktownej ucieczce wyprzedził ich jednak kot: z nastroszonym ogonem i zjeżoną sierścią zasyczał gniewnie i w dwóch potężnych susach zniknął ze stołu i z mesy.
Zębata czaszka gwałtownie rzuciła się naprzód - wydawało się, że wytrysnęła z piersi Kane'a...
Są też i inne, ciekawsze, choć zarazem drobne różnice, np. tłumaczenie funkcji Ripley: angielski Warrant Officer to sierżant u Kraśko, u Cholewy natomiast bosman. Generalnie: Cholewę czyta się płynnie i przyjemnie.
Obcy, ilustracja: Maciej Kamuda
Warto również wspomnieć o posłowiu autorstwa dziennikarza i pisarza sf Piotra Gosieka. Studium w terrorze to tekst ciekawy, przybliżający czytelnikom nie tylko filmowe uniwersum Obcego, ale i podsuwający kilka tropów, którymi można podążyć, aby temat pogłębić. Jest o Parowskim, który zastanawia się, czy „oślizłego ksenomorfa” nie zakwalifikować do grona demonów, są przemyślenia o podtekstach erotycznych w filmie Scotta (które jednak dla kogokolwiek, kto zetknął się z twórczością HR Gigera, nie będą żadnym novum). Warto przeczytać.
Podsumowując: Obcy Fostera to rzecz przeznaczona dla wielbicieli filmu. Książka jest pięknie wydana, począwszy już od klimatycznej, czarnej okładki z wizerunkiem ksenomorfa. Lakier UV, uszlachetnianie Soft Skin (albo podobne, w dotyku miękkie i przyjemne), twarda oprawa. W środku jeszcze lepiej: klimatyczne, czarno-białe ilustracje Macieja Kamudy, piękny font, praktycznie bezbłędna redakcja tekstu. I zakładka. Przepiękna. Wiem, że ma dwie wersje graficzne - warto upolować egemplarz z tą, która wam się bardziej podoba. Moją możecie pooglądać obok.
Dla mnie, wielbiciela głównie pierwszej i trzeciej części oryginalnej trylogii filmowej, to absolutny must have. Więcej nawet: dla tego wydania zrobiłem wyjątek. Od dłuższego czasu bowiem jedyne książki drukowane, jakie kupuję, to książki dla dzieci i komiksy - po prostu wygodniej, z wielu powodów, czyta mi się ebooki na czytniku Kindle. Tymczasem trzymam w ręce po prostu piękny, pachnący drukiem przedmiot. I już chociażby za to należą się wydawnictwu Vesper gromkie brawa.
Polecam gorąco. ■
PS. Jeśli faktycznie wydawnictwo zdecyduje się na wydanie kontynuacji (decyzja jeszcze nie zapadła), kupię w ciemno. Nie ma nawet co dyskutować: Shut up and take my money!
PSS. W Internecie znajdziecie setki stron i materiałów na temat zarówno tego pierwszego filmu, jak i całego Alien Universe. Ze swojej strony chciałbym wspomnieć o jednym, specyficznym artykule, który do tematu podchodzi od strony, od której chyba najmniej byście się spodziewali: Typeset In The Future: Alien.
bert
Psssst!? Jesteś tu jeszcze? Może napiszesz kilka słów od siebie? Kilka komentarzy już jest, dołączysz do dyskusji? Zapewniam, że nic tak nie cieszy piszącego (mnie, znaczy się), jak dobre słowo. Albo i niekoniecznie dobre. Albo każde inne... To co? Przeskakujemy do komentarzy?
-
Gwoli ścisłości, autorów tej historii jest dwóch: Dan O'Bannon i Ronald Shusett. Ten pierwszy spisał skrypt, który razem wymyślali. ↩
-
Cytat pochodzi z anglojęzycznej wikipedii, która z kolei cytuje David McIntee "Beautiful Monsters: The Unofficial and Unauthorised Guide to the Alien and Predator Films". ↩
-
Co ciekawe, zarówno w książce, jak i w filmie, ani razu nie pada jej nazwa - wszyscy mówią po prostu Firma. Nazwa korporacji i/lub jej logo pojawia się jednak w najróżniejszych miejscach: kubkach, puszkach z piwem (Original And Genuine Extra Strong Weylan Yutani Aspen Beer), elementach statku i jego wyposażenia. Warto zaznaczyć również, że w późniejszych filmach firma została przemianowana na Weyland-Yutani ↩
-
Jak się okaże w kolejnych częściach franczyzy, ta planetoida to księżyc Acheron (LV-426), jeden z trzech orbitujących wokół planety Calpamos w systemie gwiezdnym Zeta II Reticuli, plus minus 39 lat świetlnych od Ziemi. W powieści pojawia się jedynie nazwa systemu gwiezdnego. ↩
-
Gwoli ścisłości: żadne z tych "fachowych" określeń stadiów rozwoju Obcego nie pada ani w książce, ani w filmie. ↩
-
Na tym etapie Ripley nie ma jeszcze imienia. Zarówno w książce, jak i w scenariuszu Aliena pojawiają się jedynie nazwiska bohaterów: Ripley, Dallas, Kane, Ash, Lambert, Parker i Brett. Oraz kot Jones. Nie zapominajmy o kocie! ↩
-
Mimo że w posłowiu Piotr Gosiek zachęca do zapoznania się z autorską twórczością Alana D. Fostera, trudno nie odnieść wrażenia, że to przede wszystkim sprawny rzemieślnik, którego głównym sukcesem są jednak beletryzowane wersje scenariuszy. Niby dorobek ma całkiem spory, ale pewnie i tak większość czytelników kojarzyć go będzie z książkami z uniwersów Star Wars, Star Trek, Transformers, Aliens. ↩
-
Wszystkich potencjalnych czytelników trylogii Perry'ego odsyłam do mocno dającej do myślenia recenzji w serwisie Biblionetka. ↩
-
Autorem projektów scenografii i twórcą filmowej postaci Obcego jest oczywiście Hans Rudolf Giger. Zdecydowanie warto przeglądnąć album Giger’s Alien: Film Design 20th Century Fox aby zrozumieć, za jaki ogrom pracy ten szwajcarski artysta zdobył Oscara (Najlepsze Efekty Wizualne / Alien / 14 kwietnia 1980). ↩
Twój email nie zostanie opublikowany. Pola wymagane zaznaczyłem gwiazdką (*).
Klikając [WYŚLIJ] zgadzasz się na opublikowanie wysłanego komentarza. Komentarze są moderowane. Nie zgadzasz się z tym, co czytasz - ok, ale nie bądź niegrzeczny i nikogo nie obrażaj. Jak to mówił klasyk: chamstwa nie zniese.
bombacjusz
Wysłano 03 grudnia 2019 o 20:08Foster ma jakąś słabość do Polaków. Polecam lekturę opowiadania "Polacy to ludzie łagodni"
bert Autor
Wysłano 03 grudnia 2019 o 20:14Tak, pisze o tym również wspomniany w recenzji Gosiek w posłowiu "Obcego". Opowiadania nie znam, może faktycznie warto nadrobić zaległości? :)
misia1245
Wysłano 04 grudnia 2019 o 11:04Z ciekawości przeczytałam przekład p. Cholewy, bo mam w domu książkę w przekładzie p. Kraśki i zdecydowanie wolę ten starszy. P. Cholewa może i jest dokładniejszy, bardziej "techniczny"ale brakuje mu biglu i dynamiki tłumacza Kraski. Po prostu ten pierwszy czytało mi się dużo lepiej.
bert Autor
Wysłano 04 grudnia 2019 o 11:35Hmmm, ciekawa sprawa z tym tłumaczeniem. Mam oczywiście również to pierwsze, Kraśki. Porównywałem różne fragmenty, nie tylko ten cytowany w recenzji. Cholewa wydaje mi się sprawniejszy i właśnie, jak napisałaś, technicznie lepszy. Nie dysponuję jednak angielskim oryginałem - a nawet gdybym dysponował, nie czułbym się wystarczająco kompetentny, aby decydować, który jest "wierniejszy". To wszystko jednak oczywiście nie ma specjalnego znaczenia: tak, jak się spodziewałem i tak, jak to zwykle ma miejsce, będą tacy, którym bardziej odpowiada jedno, innym- drugie. I fajnie. Na pewno jednak nie ma tu takich problemów, jakie widzieliśmy przy tłumaczeniach "Władcy Pierścieni" (to przykład ekstremalny :) ) czy chociażby stosunkowo niedawno w cyklu "Hyperion" Dana Simmonsa. Tam różnice były spore i zasadnicze, łącznie ze zmianami nazewnictwa lokacji i postaci. A to już może drażnić.
misia1245
Wysłano 04 grudnia 2019 o 14:59"Cholewa wydaje mi się sprawniejszy i właśnie, jak napisałaś, technicznie lepszy".
Nie, nie o to mi chodziło, pewnie użylam złego słowa. Pisząc "techniczny", miałam na mysli to, ze czytając go, momentami odnosiłam wrażenie, że czytam instrukcję obsługi jakiegoś urządzenia, ale nie aparatury pokładowej Nostromo, tylko tak w ogóle, nawet w dialogach, które moim zdaniem brzmią trochę sztucznie w jego tłumaczeniu.
Co do wierności przekładu, tez nie mam pojęcia, ale popatrz tylko co zrobiła Tuwimowa z Kubusiem Puchatkiem. Jej przekład daleko odbiega od oryginału, a jak wspaniale sie czyta. Moim zdaniem najważniejsze jest to, żeby dobrze czytal sie po polsku, nawet kosztem jakichś tam odstępstw od textu oryginalnego. Mam wrażenie ze pan Cholewa chciał za bardzo dochować wierności oryginałowi i pewnie dochował, ale wolę klimat stworzony przez Kraskę. Ale masz racje, bo to tylko moje odczucia.
bert Autor
Wysłano 04 grudnia 2019 o 15:48Cóż, oczywiście pozostaje mi się zgodzić z tym, co napisałaś - w temacie wierności oryginałowi. :)
Dodam może jeszcze, że Jan Kraśko to nie jest jakiś randomowy, no-name'owy tłumacz: ma bowiem na swoim koncie plus minus 200 przetłumaczonych książek, głównie beletrystyki (dane za: https://www.worldcat.org/search?qt=worldcat_org_all&q=%22Jan+Kra%C5%9Bko%22).
Podobnie jak Ty, jestem zdania, że tłumaczenie - z różnych powodów - może odbiegać od oryginału. Dobrym przykładem są filmy animowane, w których często hermetyczne żarty zastępowane są bliskimi nam odpowiednikami, pochodzącymi zdecydowanie z naszego podwórka. "Kubuś Puchatek" to też świetny przykład: pani Irena Tuwim stworzyła nową jakość i kultowego bohatera.