Jacuś, warszawski "słoik", nie jest zwykłym, nudnym zjadaczem chleba. W niczym nie przypomina stereotypowego warszawiaka: nie pracuje w korpo, nie ciuła na spłatę kredytu mieszkaniowego. Zamiast tego Jacuś ciężko pracuje nocami. Jest dostawcą białego szczęścia o wysokiej jakości. Dostarcza je potrzebującym. Nie, nie wszystkim - Jacuś nie sprzedaje towaru zwykłym ćpunom, heroinistom z dworców, dyskotekowej gównażerii - nie, nie! Jacuś obsługuje tylko tych bogatych: celebrytów, polityków, prezesów i ich żony.
Jacuś jest inteligentny, bogaty, elegancko ubrany - oraz przekonany o swojej wyjątkowości i nietykalności. Przekonany o sile pieniądza. Jacuś ma też wyjątkowe marzenie. Niestety, Jacuś najwyraźniej zapomniał, że grzebanie w kupie powoduje, że człowiek się brudzi... Eleganckie życie Jacusia, na skutek "wypadku" jednego z jego klientów zmieni się w koszmar. Ale zanim się to stanie, odwiedzimy z Jacusiem sporo warszawskich met, poznamy dilerów, hurtowników, skorumpowanych policjantów i kilku jego klientów. Poznamy brudne, śmierdzące, zepsute miasto. Będziemy je zwiedzać głównie w nocy. Zerkniemy w otchłań Jacusiowego umysłu i w jego sny.
Brutalny język, oniryczne, ocierające się o horror, majaki i sensacyjna fabuła, nie pozwalająca oderwać się od powieści Żulczyka. Krótko? Proszę bardzo: rewelacja.
Słucham? Że te całe żulczykowe Ślepnąc od świateł to niby gówno jest? Żarty żartami, ale to wcale nie jest śmieszne... Bo wiecie, mnie się to naprawdę podobało! Coś ze mną nie tak? Nie o to chodzi, że to jest błyskotliwe, miażdżące dzieło - ale jestem w stanie zaakceptować bełkot wypływający z głowy bohatera bez problemu, bo to są JEGO majaki, jego narracja, jego syf, wóda, zmęczenie, koka wcierana w dziąsła... Po co się tu doszukiwać jakiegoś drugiego dna? Jakiś mistrzów banału? Dla mnie to nie było DZIEŁO - była to jednak BARDZO DOBRA, wciągająca, powieść sensacyjna. Bełkot bohatera traktuję jako dodatkowy smaczek, coś, co powoduje, że tak książka podobała mi się znacznie bardziej, niż gdyby była napisana normalnie - bo wtedy okazałoby się, że fabuła wcale taka wyjątkowa nie jest. Więcej nawet: podejrzewam, że to właśnie styl Żulczyka spowodował, że książka stała się dla mnie wyjątkowa. Nadal nie rozumiem, dlaczego literaturę, którą odbieram jako ROZRYWKOWĄ, mam traktować w kategorii dzieła literackiego i porównywać ją do tzw. literatury "wysokiej"... Bo? Bo pisarz tak by chciał? Żulczyk pisał to jako, nie wiem, manifest jakiś? Powtarzam: dla mnie była to ROZRYWKA - i tak podchodzę do tej książki. Nie szukam ukrytych znaczeń i drugiego dna, nie rozważam sensowności rozterek bohatera - zupełnie tak samo, jak wtedy, kiedy idę do kina na, bo ja wiem, Iron Mana.
Krótko mówiąc: nie wiem - i nie interesuje mnie - do czego aspiruje Żulczyk tą powieścią. I może właśnie dlatego bawiłem się całkiem nieźle (zaskakująco nieźle, bo taki np. Instytut to dno i osiem warstw mułu), dając się uwieść i formie, i historii. A język powieści uważam za uzasadniony (tam jest narracja pierwszoosobowa!) - to efekt działania jego wypranego wódą i koką mózgu. Psełdowywody filozoficzne mnie nie kręcą, ale akceptuję je, jeśli mają czemuś służyć. Moim zdaniem w Ślepnąc od świateł pięknie to wszystko zagrało.
Na podstawie powieści HBO Polska zrealizowało serial. Tak, zgadliście: bardzo dobry. Albo - jak kto woli - gówniany.
// Zanotowano: 24 stycznia 2017r.
Twój email nie zostanie opublikowany. Pola wymagane zaznaczyłem gwiazdką (*).
Klikając [WYŚLIJ] zgadzasz się na opublikowanie wysłanego komentarza. Komentarze są moderowane. Nie zgadzasz się z tym, co czytasz - ok, ale nie bądź niegrzeczny i nikogo nie obrażaj. Jak to mówił klasyk: chamstwa nie zniese.