Góralska nuta

Stary Ryś siedział na ganku, popijał napar z lipy i wypatrywał wiosny. Tak i wypatrzył - ale nie to, czego szukał. W dole polany ukazał się zgarbiony człek. Ryś, mimo podeszłego wieku, rozpoznał go bezbłędnie nawet z takiej odległości. Zdecydowanie wolałby wiosnę.

Recenzja: Wichry Smoczogór, Wit Szostak

Stary Smyk nie miał wyjścia. Obaj górale niespecjalnie się lubili, więc i kontaktów raczej nie utrzymywali. Mimo tego to właśnie Ryś był jedynym człowiekiem w całych Smoczogórach, który mógł mu pomóc. Bo stało się raz, że się staremu Smykowi dusza przewróciła. A jak powszechnie wiadomo, z przewróconą duszą żartów nie ma.

Kiedy wydawało się, że ów nielichy problem był jedynym powodem wizyty górala u gęślarza, Smyk poprosił o rzecz pozornie łatwiejszą: o przechowanie starych dud. Od tego właśnie zaczęły się wszystkie kłopoty. A przynajmniej na początku tak się właśnie wydawało…

Mam w domu miejsce, w którym przebywają książki z etykietką „do przeczytania”. Technicznie rzecz ujmując, są to trzy sporej wielkości półki, na chwilę obecną okupowane przez - na oko - pół setki tomiszczy. Niektóre z tych książek leżą tam od wielu lat. Ciągle obiecuję sobie, że kiedyś powiem „dość!”, przestanę wydawać kasę na nowości, znajdę czas i przeczytam wszystko, co kupiłem wcześniej. Niestety, to nie takie proste.

Powieść, o której sobie dzisiaj porozmawiamy, leżała na wspomnianej półce blisko 6 wiosen. W tym czasie zdążyła zdobyć nominację do nagrody Zajdla, nagrodę Śląkfy, a jej autor napisał i wydał następne trzy książki - każdą z nich w mniejszy lub większy sposób powiązaną z Wichrami Smoczogór. Fakty mówią same za siebie: z pewnością mamy do czynienia z powieścią nietuzinkową. Czy oznacza to: doskonałą?

Zacznijmy od początku. Pierwszy problem, który napotykają recenzenci próbujący znaleźć klucz do powieści Wita Szostaka tkwi w odpowiedzi na pytanie: do jakiego gatunku zaklasyfikować Wichry Smoczogór? Sprawa nie jest prosta. Pewne jest jedno: mamy tutaj do czynienia z opowieścią inspirowaną kulturą ludową, konkretnie: folklorem góralskim. I nie chodzi tutaj jedynie o fabułę - forma książki, warstwa czysto literacka, słownictwo, rytm zdań jako żywo przypominają gawędę góralską. Sam autor tego nie kryje, zdradzając na antenie Radia Kraków, w audycji "Tam i z powrotem" (22.11.2007, nr 442): chciałem opowiedzieć o tym świecie jego językiem. Zaraz, zaraz, o jakim świecie? Spodziewacie się, że wspomniani we wstępie górale to dobrze znane juhasy z „heń, wysokich Tatyr”? Że góry, o których mowa w powieści, to nasze swojskie, polskie szczyty? A nieprawda. Autor swoją historię opowiada niby językiem górali, ale bohaterowie i sceneria, w której się znajdują, to już wymysł jego wyobraźni. Szostak pełnymi garściami czerpie ze skarbnic folkloru: Podhala, Huculszczyzny, a jednocześnie wykreowany świat nie jest jakimś etnograficznym - ani tym bardziej: geograficznym - odwzorowaniem rzeczywistości. To tylko klimat, rozpoznawalny, dobrze przyswojony przez Polaków, na którego kanwie pisarz bawi się we własne opowieści, w mitotwórcze zabiegi. To pozwala bezpiecznie zaklasyfikować powieść Szostaka do fantastyki. Dla pewności skorzystamy z definicji, którą proponuje sam autor, a według której fantastyka to jakakolwiek literatura, która, budując świat przedstawiony, próbuje przekraczać czysty, konwencjonalny realizm. Pasuje. Całkiem ładna i niebywale pojemna definicja, nieprawdaż?

Wichry Smoczogór

[wykorzystano ilustrację Małgorzaty Pudlik]

Idźmy dalej. Szostak bez ogórek przyznaje się do inspiracji dziełami Tolkiena, szczególnie Władcą Pierścieni. I dobrze, bo nie ma się czego wstydzić. Na potrzeby Wichrów Smoczogór autor, jako się rzekło, tworzy mitologię, a co za tym idzie na kartkach powieści pojawiają się archetypy mitologiczne: starcy, mędrcy, wędrowcy etc. Skoro tak, skoro bohaterowie są raczej schematyczni, to może chociaż sama opowiedziana historia powala? Nic z tych rzeczy. Fabuła powieści, niespecjalnie wciągająca i raczej nieskomplikowana, staje się tylko pretekstem do zabawy językiem, hipnotyzowania klimatem, do snucia opowieści o świecie, który jest skomplikowany i niejednoznaczny, choć z drugiej strony oparty na wyraźnych wartościach i filozofii. Tutaj docieramy do sedna: to właśnie ten niebywały, leniwy, góralski klimat, te niewiarygodne wręcz góralskie wierzenia i mity stanowią o sile powieści Wita Szostaka. To wszystko - plus muzyka.

(…) Moją prawdziwą pasją jest muzyka ludowa, jej miejsce w strukturze dawnych wspólnot tradycyjnych, jej rola w kształtowaniu pewnej archaicznej wizji świata - zdradza autor. Sięgając po Wichry Smoczogór należy spodziewać się muzyki wylewającej się z kart powieści. I rzeczywiście: muzyka wśród smoczogórskich górali odgrywa niebywałą rolę: nie tylko towarzyszy im w codziennym życiu, nie tylko pozwala radzić sobie z kłopotami, nie tylko pozwala zapomnieć o trudach codzienności, ale tłumaczy i TWORZY świat, w którym żyją. Tworzy - i zmienia. Jak modlitwa. Gęślarze, którzy posiedli zdolność grania PRAWDZIWEJ muzyki, stają się mędrcami, szamanami, a zdolność grania odwiecznych pieśni powoduje, że nawiązują kontakt z zaświatami, czyli miejscem, do którego zwykły zjadacz chleba nie ma dostępu. Muzyka zmienia zarówno jej twórcę (wykonawcę), jak i słuchaczy oraz rzeczywistość, w której się znajdują. Przyznacie, że to ciekawy koncept. To jednak nie wszystko. Posłuchajmy samego autora, który mówi niby o swojej kolejnej powieści, ale jego słowa doskonale pasują również do Wichrów...: Nie ma opowieści poza językiem, opowieści – parafrazując Heideggera – wydarzają się w mowie. Opowieści nie są oglądaniem jakiegoś świata, ale jego opowiadaniem. Stąd moja koncepcja, że literaturze bliżej jest do muzyki, do pieśni, niż do filmu.(…) Ja jednak mam silne poczucie, że język nie tyle „wygląda”, co „brzmi” - stąd silne związki mojego pisania z muzyką. Nie tylko w warstwie treściowej, ale przede wszystkim formalnej.

Wichry Somoczogór to opowieść o przemijaniu. Nie tylko ludzi, ale przede wszystkim czasów. To historia świata, który z każdym pokoleniem odchodzi w niepamięć, umiera wraz z ludźmi, którzy nie mają komu przekazać swojej wiedzy, umiejętności, odwiecznych pieśni.

Z powyższej pisaniny możecie wywnioskować co nieco. Powieść Wita Szostaka z pewnością nie jest klasyczną fantastyką, do jakiej przywykliście. Akcja, co rusz przetykana filozoficznymi dysputami bohaterów, opowieściami w opowieści, toczy się niespiesznie, pozwalając delektować się górami, folklorem, wykreowaną przez autora mitologią. Aby to jednak było możliwe, potrzeba sporo czasu, spokojnego, najlepiej jesiennego wieczoru i otwartego umysłu, do tego wrażliwego na piękno gór - i muzykę oczywiście. Jeśli zabraknie któregoś z tych czynników, istnieje ryzyko, że książkę uznacie za nudną i przegadaną. Byłoby szkoda. Tym bardziej, że autor deklaruje: Na mówienie rzeczy nieważnych szkoda mojego czasu i czasu czytelników. ■

Poprzednia recenzja„A nad nim szumiał gaj”
Następna recenzja„Końca nie widać... końca nie widać...”
2 komentarze
Bibek
Wysłano 12 grudnia 2009 o 00:18

Ehh, przyjemnie Cię poczytać po tak długiej nieobecności. Pozdrawiam, życząc wszystkiego dobrego.

PS. Ja obecnie wreszcie wziąłem się za \"Bastion\" Kinga. :)

bert
Wysłano 12 grudnia 2009 o 12:32

Dzięki za pozdrowienia, Bibciu. Cieszę się, że ciągle tu zaglądasz, mimo że zapuściłem się w pisaniu o tym, co czytam. Niestety, jeśli nawet znajduję chwilę na książkę, to na napisanie o niej czegoś sensownego zwyczajnie brakuje czasu. Bo u mnie nic się nie zmienia - ciągle mam za dużo pracy :)

Pozdrawiam serdecznie

Dodaj komentarz

Twój email nie zostanie opublikowany. Pola wymagane zaznaczyłem gwiazdką (*).

Klikając [WYŚLIJ] zgadzasz się na opublikowanie wysłanego komentarza. Komentarze są moderowane. Nie zgadzasz się z tym, co czytasz - ok, ale nie bądź niegrzeczny i nikogo nie obrażaj. Jak to mówił klasyk: chamstwa nie zniese.

Poprzednia recenzja„A nad nim szumiał gaj”
Następna recenzja„Końca nie widać... końca nie widać...”