Kosa destruchthul

Nazywam się Kamil 'Kosa' Stochard. Pracuję w ABW. Kiedyś termin "pogromca potworów" kojarzył mi się jedynie z tandetnymi filmami klasy B i fantastyką, do której lubiłem zerknąć od czasu do czasu. No, sami powiedzcie: gdzie jeszcze spotkacie uzbrojonych po zęby gamoni, którzy uganiają się za demonami czy inną piekielną swołoczą? Jeszcze kilka dni temu okropnie mnie to śmieszyło. Przestało.

Recenzja: Hell-P, EuGeniusz Dębski

Podobno zobaczyć znaczy uwierzyć. Szczera prawda. W bajdurzenia mojego nowego amerykańskiego kumpla trudno było uwierzyć, zresztą i tak informacje dawkował ostrożnie. Jakby przeczuwał, że zaśmieję mu się w twarz. Rację miał chłopak. Gdyby nie strzelanina przed siedzibą sekty, nigdy nie uwierzyłbym ani w guimony, ani w to całe Cthulhu. Kiedy jednak pacjent, którego postrzeliłem, w proch się obrócił - dosłownie, jak jakiś pieprzony wampir z Blade'a - nie miałem wyboru. Zło istnieje. I faktycznie ma macki oraz obrzydliwy, czarny, jaszczurzy język w gębie.

Świat nie jest takim, jakim się wydaje. Gdzieś tam, pod Nowym Orleanem, leży sobie zagrzebany Wielki Przedwieczny. Potwór o rozmytych, niezbyt wyraźnie widocznych kształtach. Generalnie: łeb ośmiornicy z mackami, gąbczasty tułów pokryty łuskami, do tego ogromne szpony na obu parach łap i długie, wąskie skrzydła. Na razie śpi, ale kiedy gwiazdy ustawią się we właściwej kolejności, obudzi się i odzyska władzę nad światem. A wtedy, moim mili, będzie tylko płacz i zgrzytanie zębów… Póki co, po świecie włóczą się jego diabelskie pociotki, z którymi i tak jest od groma roboty. Konkretnie, 666 - tak, wiem, jakie to tandetne - paskudnych guimonów ukrytych w ciałach dzieciaków i staruszków. Dobrze myślicie. Jestem jednym z eksterminatorów tych krwiożerczych bestii. No, na razie tylko uczniem. Jerzy Wilmowsky, kolega, o którym wcześniej wspomniałem, to prawdziwy specjalista od guimonów. Facet ma dar. Potrafi wśród zgrai moherowych beretów wypatrzyć ten jeden, który wcale nie jest zasuszonym staruszkiem.

Na świecie jest w sumie czterech podobnych specjalistów. Plus kilku uczniów, jak sądzę. Śmiesznie mało. Do tego na miejsce pokonanej bestii w niedługim czasie pojawia się nowa. Nie tak groźna i początkowo niedoświadczona, ale przecież i ona kiedyś „dorośnie”. Mordujemy je więc w kółko, dbając o to, aby za bardzo nie urosły w siłę. Musicie wiedzieć, że to wcale nie jest ani proste, ani przyjemne. Jeśli bestie nie będą zabijane, zaczną wzbierać mocą. Wynikiem takiego stanu są wojny, konflikty terytorialne, rzezie religijne i inne atrakcje. Łapiecie?

Guimony kręcą się zwykle w pobliżu większych skupisk ludzkich o wysokim natężeniu emocjonalnym. Uwielbiają sekty, wszelkiego rodzaju eventy religijne, czają się w Ośrodkach Pomocy Społecznej. Właśnie dlatego w takich miejscach pojawiamy się my. Ekstermani. Destruchthule.

* * *

Hell-P, najnowszą powieść Eugeniusza Dębskiego, przeczytałem z prawdziwą przyjemnością. Nie znaczy to jednak, że Dębski mnie zachwycił. Największym plusem książki jest żywy, inteligentny dialog, przesycony toną przekleństw. I coż, że czasami żarty bohaterów są niesmaczne, skoro w większości przypadków ich rozmowy bawią i nie raz i nie dwa urzekają grą słów. Fabule zdecydowanie czegoś brakuje - pomysł autora na książkę jest prosty i nie ma prawa zachwycać. Jak w grze komputerowej: bohaterowie po prostu lezą w jakieś potencjalnie niebezpieczne miejsce i eksterminują wyłażące z piekła guimony. Czasami jest trudniej, czasami łatwiej, a na końcu czeka boss. Bywa, że wygląda to naprawdę śmiesznie i przypomina schemat, który da się zawrzeć w następującym dialogu: "Co dzisiaj robimy? Nie wiem. To co? Może przejedziemy się do random_place(), a nóż się coś wydarzy?". Nasi ekstermani wybierają więc pierwszą potencjalnie interesującą miejscówkę, w której mogą pojawić się potwory (warszawski MOPS, Toruń) i po prostu tam idą / jadą. I oczywiście potwory wyskakują jak przysłowiowy diabeł z pudełka (tak, wiem, ponoć w Polsce czują się wyśmienicie), mimo że na całym świecie jest ich circa about 666. Przyznacie, że dziwny to sposób na pchanie akcji do przodu.

Niezwykle drażniło mnie również epokowe odkrycie bohaterów, kilkukrotnie powtarzane ustami Stocharda, że byliby skuteczniejsi, gdyby udało się nawiązać łączność między wszystkimi czterema pogromcami guimonów. Dzięki temu powstałaby skuteczna siatka ekstermanów, w efekcie wzrosłaby ich skuteczność bojowa. Chwytacie? Oficer ABW odkrywa, że współpraca i wymiana informacji byłaby świetnym pomysłem. No brawo! Goście posługują się najnowszą techniką, walą do obcych specjalnie zmodyfikowanymi pociskami, a nikomu do głowy nie przyszła taka oczywistość?

Przyznaję również, że kompletnie nie mam pojęcia, po co autor zrobił ze Stocharda geja. Prócz jednego, może dwóch epizodów, nie ma kompletnie znaczenia, jakiej orientacji seksualnej jest policjant. Miałem wrażenie, że przez większą część książki autor pokazuje mi placem: słyszysz? On jest gejem! I co z tego, panie autorze, wynika dla Pana książki? Ano nic, moi drodzy, bo żałosnego epizodu łóżkowego nie warto nawet wspominać. Czy bohater na końcu cierpiałby równie mocno, gdyby nie był gejem? Miałem już do czynienia z fantastyką, której bohater był homoseksualistą - różnica jest kolosalna. U Jabłońskiego cecha ta determinowała zachowanie bohatera, była częścią jego mrocznej osobowości. Tutaj jest to zupełnie niepotrzebny dodatek. Zapewniam, że czytelnik tak skonstruowanej powieści ma głęboko w nosie, czy bohater jest homo czy hetero.

Na duży plus zasługuje pierwszoosobowa narracja, którą autor posługuje się z właściwą sobie wirtuozerią i prawdziwym mistrzostwem. U Dębskiego może i nawala fabuła (to, broń Boże, nie reguła!), ale warsztat ma wyśmienity. Oto podstawowy powód, dla którego warto sięgnąć po tę książkę. Pal licho schematy, pal licho fabułę i wspomniane wady tej powieści! Hell-P czyta się z wypiekami na twarzy i podziwem dla autora, który panuje nad naszym ojczystym językiem jak mało kto. Gra słów, inteligentne dialogi, świetna narracja pierwszoosobowa gwarantują wyśmienitą zabawę.

Zakończenie Hell-P sugeruje, że Dębski planuje kontynuację przygód dzielnego pogromcy gumionów. Najprawdopodobniej Stochard będzie miał okazję odesłać w niebyt tuziny potworów zamieszkujących tereny naszych wschodnich sąsiadów. I wiecie co? Ogromnie się cieszę. Przeczytam z prawdziwą przyjemnością.

PS. Początek niniejszej recenzji nie jest fragmentem książki. Zawiera jednak całkiem sporo niejawnych cytatów, których dla większej przejrzystości nie zaznaczałem w żaden szczególny sposób. Mam nadzieję, że autor mi to wybaczy. ■

PS. Duża grafika u góry strony to wariacja na temat okładki nowego (z 2014r.) wydania książki. Trudu wznowienia poprawionego wydania II podjęło się Wydawnictwo Piaskun.

Poprzednia recenzja„Ostatni sprawiedliwy”
Następna recenzja„Opowieść wigilijna”
0 komentarzy
Dodaj komentarz

Twój email nie zostanie opublikowany. Pola wymagane zaznaczyłem gwiazdką (*).

Klikając [WYŚLIJ] zgadzasz się na opublikowanie wysłanego komentarza. Komentarze są moderowane. Nie zgadzasz się z tym, co czytasz - ok, ale nie bądź niegrzeczny i nikogo nie obrażaj. Jak to mówił klasyk: chamstwa nie zniese.

Poprzednia recenzja„Ostatni sprawiedliwy”
Następna recenzja„Opowieść wigilijna”