Pod wiecznie szarym niebem, wśród popiołów, gruzów, śmierci i zniszczenia, marznąc i głodując wędruje dwoje ludzi. Mężczyzna i chłopiec. Ojciec i syn. Jedni z ostatnich przedstawicieli gatunku homo sapiens, jacy ocaleli po kataklizmie i latach, które po nim nadeszły. Na południu upatrują szansy na przeżycie. Tylko czy w takim świecie warto żyć?
Cormac McCarthy zabiera nas w podróż do świata, który kończy się na naszych i bohaterów oczach. Radosna egzystencja ludzi na Ziemi została brutalnie przerwana przez wydarzenia, o których autor bezpośrednio nigdzie nie wspomina. Nie musi. Podróż ojca i syna pełna jest obrazków, które jednoznacznie wskazują na globalny konflikt nuklearny, zakończony śmiercią ogromnej części populacji i większości zwierząt. Garstce, która przeżyła kataklizm, grozi śmierć na skutek choroby popromiennej, zimy nuklearnej oraz głodu. A to dopiero początek prawdziwych problemów.
W tamtym czasie wyczerpały się już zapasy żywności i po kraju szalał mord. Świat wkrótce zaludnili mężczyźni, którzy zjadali dzieci na oczach ich rodziców, a miasta opanowały bandy poczerniałych łupieżców, którzy drążyli tunele wśród ruin i wypełzali z gruzów białych od walających się zębów i oczu, niosąc w nylonowych siatkach nadpalone, nieokreślone puszki jedzenia jak klienci w kantynach piekła. Miękki czarny talk przetaczał się po ulicach niczym kałamarnica rozwijająca swe sploty na morskim dnie i zakradało się zimno, i zmierzch nadciągał wcześnie (…). Na drogach pielgrzymi osuwali się, padali i oddawali ducha, a posępna, oblepiona mgłą Ziemia kręciła się poza Słońce i powracała (…). Zapasy się kończyły (…). Kraj ogołocono i splądrowano przed laty (…).
Brrrr… Powyższy fragment zacytowałem nie tylko dlatego, że ładnie opisuje otoczenie, w jakim znaleźli się wspomniani ojciec i syn. Tekst ten daje wam również przedsmak stylu, jakim posługuje się autor w książce, którą za Wielką Wodą uhonorowano nagrodą Pulitzera. W tej nietypowej powieści, pisanej kwiecistym, pełnym porównań językiem, który nie raz i nie dwa będzie kojarzył się z poezją, znajdziecie niezwykle surowe dialogi. Zapewniam, że również one was zaskoczą - zarówno formą, w jakiej są podane (brak myślników), jak i treścią (pojedyncze słowa, równoważniki zdania).
Droga to intrygujące połączenie fantastyki, horroru i mainstreamu, okraszone garścią filozoficznych rozważań. Czy w trudnych czasach można pozwolić sobie na luksus bycia dobrym? Jak zdefiniować pojęcie dobra? Ile warte jest życie i do czego można się posunąć, aby je zachować? Czy warto podejmować beznadziejną walkę o przetrwanie? Gdzie są granice człowieczeństwa? Powieść McCarthy'ego odpowiada tylko na niektóre z tych pytań - nigdy nie bezpośrednio, zawsze za pomocą mocno zapadających w pamięć obrazów. Podoba mi się atmosfera marazmu i beznadziei, którą autorowi udało się zamknąć na kartkach Drogi. Podróż, którą odbywają bohaterowie, przecież nie ma szans skończyć się dobrze…
Warto zwrócić uwagę na oszczędność słów i gestów, dzięki którym bohaterowie komunikują się ze sobą. Ich kontakt jest bardzo męski, surowy. Ojciec uczy syna świata, dba o jego przetrwanie, upatrując w tym celu własnej egzystencji. Co ciekawe, mężczyzna informacje o świecie sprzed kataklizmu dawkuje oszczędnie, jakby przekonany o całkowitym bezsensie przekazywania tej wiedzy chłopcu. Chłopcu, który urodził się wkrótce PO kataklizmie i najprawdopodobniej nigdy nie widział Słońca i niebieskiego nieba.
Można narzekać na schemat, na jakim oparta jest konstrukcja Drogi. Codziennie to samo: wstają, idą, śpią. Na lewo spalona wioska, na prawo gruzy miasta. Poszukiwanie jedzenia. Czasem spotkanie z kimś, przed kim zwykle trzeba uciekać. Oszczędny dialog. Wydaje się jednak, że to zabieg celowy, dodatkowo podkreślający beznadziejność tej wędrówki.
Droga to z pewnością jedna z ciekawszych powieści postapokaliptycznych, zawdzięczająca swoją popularność oraz pozycję bestsellera dwóm czynnikom. Pierwszy z nich to klimat - dla Amerykanów, lubujących się w przesłodzonych historiach, koniecznie zwieńczonych filmowym happyendem lektura Drogi musiała być niezłym szokiem. Drugi czynnik to język, jakim została napisana, zaskakujący wielbicieli fantastyki. Tym samym i jedni (fantaści) i drudzy (mainstramowcy) dostają dzieło, obok którego nie da się przejść obojętnie. Co nie znaczy, że książka spodoba się wszystkim - wszak de gustibus non est disputandum.
Polecam. ■
Twój email nie zostanie opublikowany. Pola wymagane zaznaczyłem gwiazdką (*).
Klikając [WYŚLIJ] zgadzasz się na opublikowanie wysłanego komentarza. Komentarze są moderowane. Nie zgadzasz się z tym, co czytasz - ok, ale nie bądź niegrzeczny i nikogo nie obrażaj. Jak to mówił klasyk: chamstwa nie zniese.