W niewielkiej mieścinie na Śląsku budzi się nowy dzień. Jest listopad, szron okrywa ziemię, z kominów snuje się dym. Młody wikary w parafialnym kościółku odprawia Mszę Świętą, na którą, jak co rano, przychodzi garstka parafian. Jeszcze nie wie, że to właśnie dzisiaj czeka go spotkanie, które radykalnie i bezpowrotnie odmieni jego życie.
Nie dajcie się zwieść pozorom: fakt opublikowania książki w serii fantastycznej wcale nie oznacza, że dana książka to fantastyka sensu stricte. Powieść Szczepana Twardocha nie ma nic wspólnego z fantastyką - chyba że za wspólny mianownik posłuży spotkanie z istotami nadprzyrodzonymi. Epifania… opowiadają przecież historię zwyczajnych ludzi w zwyczajnej, górniczej mieścinie, którym ni z tego, ni z owego przydarzył się cud. Najprawdziwszy.
Bardzo rzadko natrafiam na teksty, które potrafią opowiadać o wierze bez specjalnego moralizatorstwa. Ta książka robi to tak, że dech zapiera z wrażenia. Twardoch napisał powieść, w której z prawdziwą wirtuozerią połączył chrześcijaństwo z górniczym folklorem i wierzeniami. Gdyby dobrze się zastanowić, można odnieść wrażenie, że Epifania w całości zbudowane są na zasadzie takich pozornie niepasujących zestawień: współczesny, wykształcony człowiek - Ślązacy z tradycjami, język polski - gwara śląska, świat realny - świat duchowy, wiara księży - wiara ludowa etc. itd. Najważniejsze: w efekcie powstała powieść, od której kompletnie nie można się oderwać. To zasługa nie tylko tematu, który poruszył autor, ale również kapitalnego warsztatu literackiego, jakim się posługuje. Powieść jest krótka - z konieczności nie ma w niej czasu na rozległe opisy, nużące wywody. Zamiast tego - fenomenalnie skonstruowane obrazy, sceny, które na długo zapadają w pamięć. I bohaterowie - wikary Trzaska, proboszcz Zieliński, dziennikarka Kiejdus, Teofil - żywi i wielowymiarowi. Oraz klimat, którego szukam, kiedy sięgam po książki i którego zwykle nie znajduję.
Ale o czym to jest? - zapytacie. Tytuł zdradza całkiem sporo: o objawieniu. Nie zdradza natomiast, że to opowieść o pysze. O prawdziwej wierze. O poszukiwaniu sensu życia. O dobrych ludziach. Nie zabrakło tu też elementów typowo sensacyjnych czy dramatycznych. Niestety, nie mogę napisać nic więcej. Nie chcę odbierać wam przyjemności płynącej z lektury.
Epifania być może nie są książką pozbawioną wad. Lektura jednak przyjemnie wciąga powodując, że zapomina się o całym bożym świecie. Bo to po prostu świetna powieść, którą należy przeczytać. Po prostu.
Gnajcie do księgarń. Jeszcze mi za to podziękujecie. ■
Twój email nie zostanie opublikowany. Pola wymagane zaznaczyłem gwiazdką (*).
Klikając [WYŚLIJ] zgadzasz się na opublikowanie wysłanego komentarza. Komentarze są moderowane. Nie zgadzasz się z tym, co czytasz - ok, ale nie bądź niegrzeczny i nikogo nie obrażaj. Jak to mówił klasyk: chamstwa nie zniese.
Stary_Zgred
Wysłano 28 lutego 2011 o 11:14\" (...) w efekcie powstała powieść, od której kompletnie nie można się oderwać (...)\"
U mnie lektura Epifanii wzbudziła skrajnie odmienne uczucia. Mam wrażenie, że pomysł nie został prawidłowo wykorzystany. Być może dlatego, że działające na scenie moce ciemności nie wykazały się zbytnim polotem. Zrobiły to, czego od nich oczekiwaliśmy. Dlatego finał okazał się tak przewidywalny i rozczarowujący. W skali od 1 do 10 dałabym książce 4 punkty.