Vanitas vanitatum et omnia vanitas

Jakub Wędrowycz to postać, która na dobre zadomowiła się w polskiej literaturze fantastycznej. Podejrzewam, że jej sława sięga równie daleko, co sława Wiedźmina Geralta. Niezniszczalny wiejski egzorcysta, osiemdziesięcioletni żwawy staruszek, ekspert od produkcji alkoholu metodami domowymi, wielbiciel mocnych trunków, odrażający człowiek w gumofilcach i esesmańskiej kurtce, postrach bezpańskich psów... Zapomniałem o czymś?

Recenzja: Zagadka Kuby Rozpruwacza, Andrzej Pilipiuk

Ach, racja! Niekonwencjonalne metody walki ze złem, braki w wykształceniu i ciągłe konflikty z policją. Oto Jakub, jakiego wielbią miliony. Nie sądzę, aby wśród wielbicieli polskiej fantastyki był ktoś, kto o Wędrowyczu nie słyszał. Przed wami kolejny tomik opowiadań z egzorcystą w roli głównej.

Wiejskiego fachowca od spraw nadprzyrodzonych czekają tym razem: podróż w czasie do Anglii, wycieczka do Egiptu i Norwegii oraz wiele mniej lub bardziej przyjemnych spotkań: ze śmiercią, z siedmioma krasnoludkami, z krasnalem, sikającym zwykle do mleka, z terminatorem i głową Tupaca Amaru, ze Świętym Mikołajem, Hitlerowcami, dżinem Saszą i Młotkowcem. Uff...

Nie wiem, ile opowiadań o dziarskim staruszku spłodził Pilipiuk. Wydaje mi się, że ich liczba sięga setki. Ja naprawdę rozumiem szanownego autora. Chcą czytać i płacą ciężkie pieniądze, to chłop pisze. Nie rozumiem jednak jednego: dlaczego pisze coraz gorzej? Zadeklarowany grafoman znów wkracza do akcji i raczy nas aż dwudziestoma trzema marnymi historyjkami. Poziom tych historyjek oscyluje w okolicach zera bezwzględnego, niestety. Większość z nich sprawia wrażenie, jakby była pisana na kolanie. Co gorsza, z powodu bylejakiej redakcji tekstu właśnie tak wygląda. Tę niepokojącą sytuację obserwuję z coraz większym zdziwieniem, bowiem swego czasu przygody Wędrowycza uważałem za absolutnie rewelacyjne. Z jeszcze większym zdziwieniem okryłem przed chwilą w zajawce prezentowanej przez wydawcę następujący akapit: To już czwarte spotkanie z Jakubem Wędrowyczem. Z zasady każda kolejna część jest gorsza od pierwszej. Andrzej Pilipiuk łamie wszelkie reguły - także i tę. Po prostu brak mi słów.

Chyba najgorsze jest to, że nawet humor proponowany przez Pilipuka przestaje bawić. Przesyt czy marność? Czasami zdecydowanie niesmak, jak chociażby tutaj:

Jakub wyjął fujarkę z rozporka, strzelił jak z bata i zabił muchę chodzącą po ścianie.
- W sumie to i tak mam za długiego - mruknął. - Mało to razy przydeptałem?
(...) schował narząd na jego miejsce, a końcówkę wpuścił w cholewę buta.

Nie powiem, są momenty śmieszne, zwykle jednak sprowadzają się do jedno - dwuzdaniowych wkrętów w treści opowiadania. Smarkaty czarodziej z błyskawicą na czole, ośmiornica Cthulhu w studni, terminator w roli stracha na wróble... Te powtykane tu i tam smaczki to jedyne mocne punkty Zagadki..., jakich udało mi się doszukać.

Wesoły szpital - ilustracja Andrzeja Łaskiego (c) Fabryka Słów

Wesoły szpital - ilustracja © Andrzej Łaski, Fabryka Słów

Warstwa techniczna opowiadań zawodzi na całej linii. Niedobre dialogi, sztuczne i sztywne teksty, błędy interpunkcyjne, wpadki redakcyjne (myślniki przed wypowiedziami pojawiają się i znikają), błędy ortograficzne. Pani Katarzyna Pilipiuk - redaktor i korektor książki - raczej się nie popisała... Ujmę to tak: znam debiutantów, którzy potrafią lepiej pisać.

Czasami zawodzi nawet logika, jak choćby w opowiadaniu Matryca. Dzielny Wędrowycz odłącza kabel doprowadzający alkohol do pogrążonego w matrixowym letargu Bardaka, skutkiem czego ten ostatni nie jest w stanie się upić. Skoro tak, czemu Bardak nieudaną libację kwituje słowami "znowu nic?" Jak to - znowu?

Na uznanie zasługują jedyne dwa opowiadania (nie, to nie jest niestety pomyłka...) ze zbiorku: tytułowa Zagadka Kuby Rozpruwacza i Wesoły Szpital. Oba mają interesującą fabułę i są śmieszne tam, gdzie powinny być śmieszne. Z reszty ulotniło się wszystko to, co było takie fascynujące: oryginalność i świeżość pomysłów. Klimat. Książka sprawia wrażenie pisanej tylko po to, aby jak najszybciej wypełnić czymkolwiek strony. Wygląda jak wyciągnięty z dna szuflady brudnopis. Kompletne rozczarowanie, całkowita strata pieniędzy i czasu.

Jedyną siłą napędową, która spowodowała, że przeczytałem Zagadkę... do końca, było niedowierzanie. Po prostu nie sądziłem, że całość może być aż tak marna. Cały czas oczekiwałem, że wreszcie pojawi się opowiadanie genialne. Niestety. Na domiar złego kilka opowiadań pojawiło się wcześniej w różnego rodzaju pismach. Podsumowując, hurraoptymistyczne opinie czytelników, umieszczone na tylnej okładce książki, nijak się mają do faktycznej zawartości i dotyczą wcześniejszych zbiorków z opowiadaniami.

Największy niesmak i zdziwienie budzą opowiadania, w których jednym z bohaterów jest Wielki Grafoman, czyli książkowe alter ego Pilipiuka. Może popełniam błąd, utożsamiając jednego z drugim, ale przecież znam trochę Andrzeja (z jednej takiej specyficznej listy dyskusyjnej) i wiem, że sam uwielbia tak o sobie mówić. Czemu niesmak? Otóż rzeczony Wielki Grafoman to głupek, nieudacznik i pazerny na kasę spryciarz. Napisze wszystko, o co go poproszą, jeśli tylko dobrze zapłacą. Ciekawa autoironia, nieprawdaż? Szczególnie w kontekście ostatnich dokonań Pilipiuka, tj. Zagadki... i Kuzynek...

Przykro to pisać, ale autor zamieniając Wędrowycza w narzędzie do zarabiana kasy wyrządził nam, swoim czytelnikom, wielką krzywdę. Podejrzewam, że największą krzywdę wyrządzi sobie, kiedy dotychczasowi wielbiciele odwrócą się od niego.

Wbrew zdrowemu rozsądkowi wierzę, że Andrzej jest w stanie powrócić do takiego Wędrowycza, który kiedyś fascynował. Będę na to czekał. A na razie przestrzegam: od Zagadki... trzymajcie się z daleka. ■

Poprzednia recenzja„Mroczna legenda ożyła”
Następna recenzja„Trzeba siać, siać, siać...”
7 komentarzy
rumianeck
Wysłano 22 stycznia 2010 o 23:21

Ile to już lat, a tu się nic nie poprawiło o Wędrowycza, wręcz przeciwnie...

bert
Wysłano 23 stycznia 2010 o 22:52

Faktycznie, właśnie sobie uświadomiłem, że od Pilipiukowej prozy (jakiejkolwiek) trzymam się z daleka już od blisko sześciu lat. Stanu tego nie zamierzam zmieniać - takie komentarze, jak Twój, Rumiancku, tylko mnie utwierdzają w słuszności decyzji.

Przyznam, że nieustannie zaskakuje mnie jedna kwesta: wysoka pozycja książek Pilipiuka na bestsellerowych listach sprzedaży wszystkich czołowych "księgarni" w Polsce (empik, merlin etc.). Ze zdumieniem czytam, że Szklany Przecinek Empiku w kategorii "najlepiej sprzedająca się książka fantastyczna 2009 roku" trafia w łapy Pilipiuka za "Homo Bimbrownikus". Oczywiście książki nie czytałem, ale kilka komentarzy widziałem... i nie wierzę.

Taki badziew? Kto i po co czyta taką pseudo-literaturę? Rumaincku, naprawdę jest tak źle, jak piszesz?

Stary_Zgred
Wysłano 28 lutego 2011 o 11:19

Bo "Wędrowycz" jest niczym gazetowa powieść w odcinkach. Przypomina "Wampira Varney'a" - niby coś się dzieje, a im dalej w las, tym bardziej rośnie przewidywalność i monotonia. Tę samą wadę ma w sobie cykl o Mordimerze Madderdinie. Po przeczytaniu drugiego tomu wygasa ochota na następny.

maniak
Wysłano 21 września 2011 o 17:54

Pan Pilipiuk jest lubiany, czytany i wszelkie próby ośmieszenia go lub zdekredytowania są żałosne. Uwielbian Jakuba oraz inne dzieła. I żaden żałosny pseudokrytyk tego nie zmieni.BASTA

bert
Wysłano 21 września 2011 o 19:30

Szanowny Maniaku, zapewniam Cię, że żaden żałosny pseudokrytyk nie zamierza zmieniać Twojego uwielbienia dla Jakuba oraz innych dzieł (?).

Przy okazji zapewniam również, że moją intencją nie było ośmieszenie pisarza Pilipiuka ani tym bardziej "zdekredytowania" go (co to w ogóle znaczy?).

Zalecam napar z melisy. Dużo naparu z melisy! ;)

Next
Wysłano 23 listopada 2019 o 11:13

Nastała moda na hejtowanie, opluwanie, wyszydzanie i poniżanie Pilipiuka. Cokolwiek napisze - natychmiast zmieszac z błotem. Taki paski żałosny odwet antify i środowisk skrajnie lewicowych za "Raport z Północy...

bert
Wysłano 23 listopada 2019 o 22:06

Next, "uwielbiam" takie komentarze, jak Twój. Po pierwsze, nie do końca rozumiem ostatnie zdanie, ale już kij z tym. Rozszyfruję literówki i sens tylko po to, aby donieść Ci, że niniejsza recenzja została napisana w 2004 roku, ostatni komentarz po tym tekstem datowany jest na 2011. "Raport z północy", którego nie czytałem, został wydany w 2017. Podsumowując: wszystko wskazuje na to, że "hejtowanie" Pilipuka chyba było modne już w 2004 roku... Jeśli "hejtowaniem" oczywiście zamierzasz nazywać po prostu niezadowolenie z tego, co się przeczytało.

Chcę podkreślić również, że trochę Andrzeja znam ze starych czasów i nie sądzę, że obraziłby się na mnie za tę recenzję :)

Dodaj komentarz

Twój email nie zostanie opublikowany. Pola wymagane zaznaczyłem gwiazdką (*).

Klikając [WYŚLIJ] zgadzasz się na opublikowanie wysłanego komentarza. Komentarze są moderowane. Nie zgadzasz się z tym, co czytasz - ok, ale nie bądź niegrzeczny i nikogo nie obrażaj. Jak to mówił klasyk: chamstwa nie zniese.

Poprzednia recenzja„Mroczna legenda ożyła”
Następna recenzja„Trzeba siać, siać, siać...”