Lenda Braggo zawróciła. Nie bardzo wiadomo, dlaczego. Na pewno zaważył któryś z siedmiu powodów, wymienionych przez maguna. Zawróciła w połowie drogi, na granicy Belnicko-Morvackiej. Być może zawróciła dla Debrena, ale kto by tam przejrzał kobietę. Ranna, krwawiąca, gorączkująca i pyskata jak nigdy dotąd - mimo wszystko bliska sercu pewnego zmęczonego czarnokrążcy.
A potem błądzili po morvackich górach w towarzystwie Zbrhla i Hanzy - wysokiej klasy najemników i doświadczonych żołnierzy. Mróz i padający nieustannie śnieg nie ułatwiały podróży. Na domiar złego most, na który się natknęli, nie spodobał się Debrenowi. Słusznie, jak się okazało. Nie wiadomo skąd, na podróżnych wyskoczył paskowany mutant z orlą głową. Potyczka, choć tymczasowo wygrana przez ludzi, zaowocowała sporymi stratami własnymi. Na szczęście, już w chwilę później, podróżni natknęli się na oberżę. Na szyldzie stało "Gdzie Księżniczek Brak Cnotliwych". Prawdziwe kłopoty dopiero miały się zacząć…
Najnowszą powieść Baniewicza przeczytałem tak samo, jak poprzednie z debrenowskiego cyklu. Stwierdzenie to należy rozumieć jako: rzucił się i pochłonął w tempie iście olimpijskim. Ci z was, którzy przebrnęli przez recenzje pierwszej i drugiej części przygód maguna pewno ze zdziwieniem skonstatowali, że napisałem "powieść", a nie - jak w przypadku dwóch poprzednich książek wspomnianego autora - "zbiór opowiadań". Nie bez powodu. Najnowsze dzieło Baniewicza to siódma księga przygód dzielnego Debrena. Jedna. Gruba. Po prostu boję się nazwać ją opowiadaniem.
W przypadku Baniewicza mamy do czynienia z fenomenem następnego tomu lepszego od poprzedniego. Owszem, intryga jest smakowita i niemożebnie zakręcona. Owszem, poznamy nowych bohaterów i nowe potwory. Owszem. Nie to jednak jest najważniejsze. Istotą najnowszego dzieła Baniewicza są dialogi, opowieści, dygresje, kłótnie, przekomarzania bohaterów, humor słowny i sytuacyjny. Trudno w to uwierzyć, ale pół tysiąca stron powieści rozgrywa się właściwie w kilka dni, w jednej oberży. Mimo tego od lektury trudno się oderwać. I chociaż ciężko uwierzyć, że bohaterowie w każdej sytuacji mają czas na gadanie, czyta się to z ogromną przyjemnością. Krótko mówiąc, w tej powieści Baniewicz osiąga mistrzostwo w inteligentnym dialogu i w szermierce słowami. To może wydawać się niemożliwe, ale autor jest lepszy z tomu na tom! Jest oryginalnie, jest śmiesznie, jest daleko od prozy Sapkowskiego. Odnoszę wrażenie, że książkę bardziej czyta się dla przyjemności językowej i nieprawdopodobnego wręcz kunsztu językowego autora niż dla samej fabuły.
Podobnie, jak i poprzednio, Baniewicz czerpie pełnymi garściami z historii i polityki. Po raz pierwszy chyba zacząłem naprawdę żałować, że nie uważałem na lekcjach historii i że niespecjalnie interesuję się polityką. Podejrzewam, że wiele kruczków po prostu mi umknęło. Na szczęście, niektóre aluzyjki są zupełnie czytelne. Przykładowo, monolog Zbrhla, w którym pomstuje na czteroletnią kadencję sołtysa - demokraty z pewnej leśnej osady, chwaląc system, w którym kadencja władzy powinna trwać albo rok albo całe życie.
Każde rozwiązanie jest lepsze od owych księżycowych czterech lat. Bo to przez rok nakraść i ukryć nie zdążysz, a wybierający jeszcze pamiętają, coś obiecywał i za co powinni cię w zadek kopnąć. A znów dożywocie mając, nawet jak kradniesz, to po trochu, by sobie za wcześnie gałęzi pod rzycią nie podciąć. Więc, albo poddani większe szanse mają złodzieja przegnać i się po jego rządzeniu pozbierać, albo okrada się ich uczciwie, nie ze szczętem. A czterolecie… Mamy tu takie przysłowie: "Cztery lata przy korycie starczą ci na złote życie". I drugie: "Władzę pełniąc cztery lata, każdy zejdzie na psubrata".
Podobnie, jak w poprzednich opowiadaniach, i tutaj nie brakuje subtelnej i smakowitej erotyki. Po Debrenie i Lendzie należało się tego spodziewać, ale… czy ktoś mógłby przypuszczać, że i rotmistrz zakocha się w zamężnej właścicielce oberży? Że Lenda wpadnie w oko pewnemu papugowi, reprezentantowi gatunku znanego jako Duże Inteligentne Papugi? Bohaterowie nieustannie dogryzają sobie z powodu swoich miłostek - prym w dogadywaniu wiodą oczywiście Lenda i Zbrhl.
[Debren] stał przytulony do słupa i wsłuchiwał się w odgłosy domu […]
- Lenda siedzi tam - zarechotał po chwili rotmistrz. - To co ściskasz, też szorstkie i pod powałę sięgające, ale ciche, skromne i miłe. Nie wiem, jak można się tak omylić.
Nie brak również zabawnych skojarzeń z otaczającą nas rzeczywistością. Z łatwością domyślicie się pewnie, jak nazywa się w naszej rzeczywistości zachwalane przez Yeżyna piwo, oryginalny martwiec, chluba lelońskiego browarnictwa. Elokwentni kandydaci na demokratycznych sołtysów w czasie wyborów obiecują, że dzieciaki furą gminną do szkoły dowozić będą. I tak dalej, i tak dalej.
Trzeci tom przygód Debrena wydany jest tak samo, jak poprzednie dwa - wyśmienicie. Redakcja tekstu wzorowa, brak błędów. A skoro mówimy już o wydawcy… Oficyna Wydawnicza SuperNowa zdradziła mi kilka interesujących informacji. Po pierwsze, Gdzie księżniczek… to nie jest ostatni tom przygód maguna. Po drugie, w najbliższym czasie w Nowej Fantastyce ukaże się opowiadanie o… młodości Debrena, podobno świetne. Po trzecie, na jesieni ukaże się Afrykanka - nowa książka sensacyjna Artura Baniewicza. Jak najbardziej współczesna, co oznacza, że Debrena niestety tam nie uświadczymy.
Pora na podsumowanie. Tak, nowa książka Baniewicza warta jest wydanych na nią pieniędzy. Błyskotliwe dialogi, humor i zabawa ze skojarzeniami gwarantują dobrą rozrywkę. Warsztat Baniewicza i jego kunszt językowy gwarantują ucztę dla wybrednych czytelników. Interesująca fabuła gwarantuje, że nie będziesz się nudził. Jednym zdaniem: polecam gorąco. ■
Twój email nie zostanie opublikowany. Pola wymagane zaznaczyłem gwiazdką (*).
Klikając [WYŚLIJ] zgadzasz się na opublikowanie wysłanego komentarza. Komentarze są moderowane. Nie zgadzasz się z tym, co czytasz - ok, ale nie bądź niegrzeczny i nikogo nie obrażaj. Jak to mówił klasyk: chamstwa nie zniese.