Ach, jak przyjemnie kołysać się wśród fal...

Dawniej wszystko było prostsze. Ot, taki małpolud to miał dobrze. Wybranka zerkała przychylnym okiem, kiedy rozrywał wrogów na strzępy w obronie jaskini, mruczała przymilnie, kiedy wracał z polowania z mamutem przewieszonym przez ramię, tuliła się radośnie, kiedy wygrywał boje w stadzie o dominację i zostawał przywódcą.

Recenzja: Wybawienie, James Dickey

Później też nie było źle. Spragniony wrażeń młodzieniec zakuwał się w zbroję i dowodził swej odwagi w potyczkach z egzotycznym zwierzem (czytaj: smokami) czy innym uzbrojonym młodzieńcem. Czym więcej pokonanych, tym więcej łkających księżniczek machających chustkami z okien wież. Potem wojny i lokalne konflikty, z których ci, którzy przeżyli, wracali jako bohaterowie i - powiedzmy - obrońcy ojczyzny. Znaczy się, ułani pukający do okienek. Witani, nie zapominajmy, przez wdzięczne mieszkanki wyzwolonych wsi i miasteczek.

Ok. Chyba jestem już gotowy postawić pytanie: co może zrobić współczesny mężczyzna, aby udowodnić sobie i całemu światu swoją męskość?

Ale odrzućmy żarty na bok. Współczesny nam świat to - przynajmniej w tej najbardziej interesującej nas okolicy - przyjazne miejsce. Cieszymy się pokojem, brakiem wojen. Typowe i odwiecznie ustalone role mężczyzny już dawno przestały mieć rację bytu. W efekcie zakuwa się nas w białe kołnierzyki, sadza za biurkami i komputerami i każe spędzać długie godziny w ciasnych biurach. Zdobywanie pożywienia zostało okrojone do zdobywania pieniędzy. Jedyne niebezpieczeństwa, jakie czyhają podczas tej czynności to ryzyko związane z konfliktami w pracy, widmem zwolnienia czy wreszcie z, powiedzmy, przypadkowym porażeniem prądem. Na domiar złego większość pracy wykonywanej przez mężczyzn łatwo mogą wykonywać kobiety.

Nie zrozumcie mnie źle: świat urządzony w ten sposób nie jest złym światem. Tylko… czy my, płeć brzydka, nie czujemy się odrobinkę zagubieni? Sfrustrowani? Zaryzykuję stwierdzenie, że każdy mężczyzna potrzebuje wyzwań, które pozwalają mu udowodnić swoją męskość - przede wszystkim we własnych oczach. Potrzebujemy wyzwań, które zaaplikują nam zastrzyk adrenaliny, potrzebujemy walki i zwycięstwa. Nie ma znaczenia, czy będzie to walka ze sobą, ze swoimi ograniczeniami, czy z innymi ludźmi. Trudne warunki, sporty ekstremalne, ryzykowne zabawy - wszystko jest dobre, byleby oderwać się od nudnych i monotonnych zajęć w pracy i poczuć się prawdziwym zdobywcą.

Prawdą jest również, że nikt nie rozumie drugiego mężczyzny tak, jak inny mężczyzna. I znów zaryzykuję stwierdzenie, że każdy facet pragnie od czasu do czasu tego samego: odpoczynku od kobiet. Marzymy o spotkaniu z najlepszymi kumplami przy piwie. O wspólnych "męskich" wyprawach. O wieczorach w lesie, przy ognisku i z piwem w ręce, wśród grona męskich przyjaciół.

Nie inaczej sprawa wygląda w przypadku czwórki bohaterów powieści Wybawienie Jamesa Dickey'a. Blisko czterdziestoletni panowie reprezentują amerykańską klasę średnią. Dobrze zarabiający menadżerowie i pracownicy biurowi, w domu żony i dzieci, w garażu po dwa samochody. Wydają się być szczęśliwi. Ale w momencie, w którym pojawia się możliwość wyjazdu na spływ górską rzeką, praktycznie w jednej chwili postawią całe swoje szczęście na szalę. Alternatywne sposoby spędzania czasu natychmiast stają przed oczami: kolejny dzień w monotonnej pracy, sterty rachunków i papierów do wypełnienia, to samo, widziane prawie codziennie od paru lat biuro, wieczór spędzony w domu z żoną. Decyzja o wyjeździe, pomimo że poprzedzona długą dyskusją i całą górą wątpliwości, jest i tak praktycznie natychmiastowa. Wizja przygody nęci, rozsądek zostaje odłożony na bok. Nie przeszkadza ani brak przygotowania, ani brak doświadczenia w zmaganiach z górską rzeką. Podobno tego typu zachcianki raz na jakiś czas nachodzą wszystkich w miarę zamożnych mężczyzn w naszym wieku (…). Tylko że większość z nich kładzie się i czeka, aż im minie. Tej konkretnej czwórce zapaleńców nie mija.

Kanadyjki zostają zapakowane do samochodów, piwo trafia do bagażnika i czwórka bohaterów wyrusza w góry. Tylko jeden z nich - Lewis - wydaje się być odpowiednio przygotowany do wyprawy. Ten urodzony przywódca, pomysłodawca wyprawy i symbol "prawdziwego mężczyzny", wysportowany i muskularny tajemniczy samotnik, świetny strzelec i łucznik, niebezpiecznych przygód miał w życiu bez liku. Jako jedyny nie ma absolutnie żadnych obaw przed wyprawą. Swoich towarzyszy przekonuje wizją prawdziwie męskiej przygody.

Całymi dniami tkwisz pośród gratów biurowych, stołów, półek i szaf z aktami. Siedzisz w nieruchomym krześle. Nic ci nie grozi. Ale to wszystko się zmieni, kiedy poczujesz pod sobą rzekę. To, że jesteś wicedyrektorem firmy Emerson-Gentry, nie będzie miało znaczenia, kiedy znajdziemy się na spienionej wodzie. Tam twój tytuł na nic się nie zda, będziesz musiał polegać na sile własnych mięśni. To charyzma Lewisa i jego niecodzienne podejście do życia przekonują Eda, Drewa i Bobby'ego, że warto zrezygnować z codziennego "ślizgania się" i podjąć od czasu do czasu prawdziwe męskie wyzwanie. Ślizgania, rozumianego jako brak tarcia. A raczej życie bez tarcia. Polega na tym, że człowiek znajduje sobie jakieś skromne zajęcie, które nie sprawia mu trudności i smaruje wszystko, co go otacza, najlepiej jak umie. I dalej życie toczy się gładko.

U celu wycieczki samochody zostają powierzone tubylcom pod opiekę, natomiast dzielni i spragnieni wrażeń panowie wsiadają do łódek i rozpoczynają największą przygodę swojego życia.

Początkowo, jak pewnie się domyślacie, wszystko idzie jak z płatka. Górska rzeczka wydaje się być bezpieczną, dookoła piękne okoliczności przyrody, wyjątkowo sympatycznie i mało męcząco. Do czasu. Wszystko zmienia się gwałtownie za sprawą dwójki przypadkowo spotkanych autochtonów. Przyjemna wycieczka przeistacza się w dramatyczną walkę. Walkę ze sobą, walkę z przyrodą, walkę z drugim człowiekiem. Walkę o najwyższą stawkę: o życie.

Sprawnie napisana cienka książeczka (zaledwie 200 stron małego formatu) to typowa męska literatura. Schemat, jak pewnie zauważyliście, jest niezwykle prosty i oklepany. Ale uwaga: od momentu zawiązania akcji i gwałtownego zwrotu w początkowo łatwej wyprawie od lektury trudno się oderwać. Oczywiście nie jest to lektura ambitna - przy książce trzyma po prostu chęć poznania odpowiedzi na pytanie: jak to się skończy? Sensacyjna akcja, pełna dramatycznych zwrotów "męska" przygoda - nie można się więc dziwić, że na podstawie książki nakręcono film. Podobno nawet niezły.

Odpowiedź na pytanie: warto czy nie? nie jest prosta. Po prostu, zależy od tego, czego oczekujemy od literatury. Powieść Dickey'a to łatwa, ale wciągająca lektura na nudny, wakacyjny wieczór. Nie spodziewajcie się jednak wstrząsających przeżyć ani uczty literackiej. Książeczka raczej nie ma szans zostać na dłużej w pamięci. Ot, kolejna typowa sensacyjno - przygodowa "czytanka" na jeden raz. Zresztą, format książki jest idealny, aby zabrać ją na plażę, do autobusu czy do pociągu. Bezapelacyjne pochwały należą się wydawnictwu Książnica za zgrabne tłumaczenie, dobrą redakcję tekstu, przystępną cenę oraz wspomniany wyżej poręczny format.

Podsumujmy więc: jeśli masz ochotę na męską literaturę akcji, masz jeden wieczór wolny i nie interesują cię poważne traktaty moralne - ta książka jest dla Ciebie. Jeśli Twój mężczyzna, droga czytelniczko, uważa się za faceta z jaja… ekhm… - kup mu Wybawienie, aby poznał prawdziwych twardzieli. Jeżeli się nie uważa - kup mu po to, aby zobaczył, jaką metamorfozę może przejść mięczak i jak zamienia się w twardziela. Tak czy inaczej: łatwa, króciutka powieść plus nienachalne przemyślenia na temat "prawdziwej", męskiej natury. Wybór należy do Was. ■

Poprzednia recenzja„My name is Fargo. Lynn Fargo.”
Następna recenzja„Do trzech razy sztuka?”
1 komentarz
zibi
Wysłano 28 sierpnia 2011 o 15:39

Witam. Twój powyższy wpis cytowałem na mojej stronie: listy lektur męskich. Zapraszam.
http://www.75ksiazekdlafaceta.cba.pl

Dodaj komentarz

Twój email nie zostanie opublikowany. Pola wymagane zaznaczyłem gwiazdką (*).

Klikając [WYŚLIJ] zgadzasz się na opublikowanie wysłanego komentarza. Komentarze są moderowane. Nie zgadzasz się z tym, co czytasz - ok, ale nie bądź niegrzeczny i nikogo nie obrażaj. Jak to mówił klasyk: chamstwa nie zniese.

Poprzednia recenzja„My name is Fargo. Lynn Fargo.”
Następna recenzja„Do trzech razy sztuka?”