Zielone ufoki? Szalone mutanty z naszpikowanymi ostrymi zębiskami paszczękami? Obśliniony Obcy wyrywający mózg kolejnego marines? Kosmiczne Gwiazdy Śmierci, statki śmigające naokoło, świszczące strzały laserowe? Pojedynki na miecze świetlne? Tego szukacie w fantastyce? Źle trafiliście. Na całe szczęście...
Każdy po trosze czuje się specjalistą od ulepszania świata
- Janusz A. Zajdel
Nie pamiętam już, jak narodziła się moja fascynacja Zajdlem i jego twórczością. Nie pamiętam, dlaczego sięgnąłem po jego prozę. Nie pamiętam, jaka była pierwsza, sygnowana jego nazwiskiem książka, która wpadła mi w ręce. Pamiętam jednak, w jakich okolicznościach to się stało. Niewielka biblioteka w jednym z najbardziej odległych krańców mego miasta, ciemno, duszno, ciasno, możliwość dowolnego i nieskrępowanego buszowania pomiędzy półkami... tak, tak! A na tych półkach - mimo że biblioteka była mała i raczej biedna - skarby, jakich próżno szukać w innych, większych wypożyczalniach. Praktycznie absolutny brak nowości rekompensowany przez tony staroci, nigdzie indziej niedostępnych. Czego tam nie było? Serie fantastyczne na pożółkłym papierze, praktycznie rozsypujące się w rękach. Poprawna politycznie literatura zza wschodniej granicy plus dużo fantastyki z tak egzotycznych rejonów, jak Czechy, Bułgaria, Węgry. Obok siebie Lem, Strugaccy, Boruń i Trepka, Zajdel. W taki właśnie sposób po raz pierwszy w moje ręce trafiła Paradyzja, Limes interior, Wyjście z cienia i Cała prawda o planecie Ksi - rzeczy absolutnie klasyczne i kultowe dla każdego wielbiciela fantastyki. Ich autorem był człowiek, o którym wówczas niewiele wiedziałem: Janusz Andrzej Zajdel. Dzisiaj jego nazwiskiem firmowana jest największa polska nagroda fantastyczna, corocznie wręczana na Polconie - konwencie miłośników szeroko rozumianej fantastyki.
Co takiego tkwiło w powieściach i opowiadaniach Janusza, co powodowało nieodpartą chęć poznania ich wszystkich? Na pewno nie były to walory literackie. Nie należy się łudzić: warsztat Zajdla ani nie zwala z nóg, ani nie poraża wysublimowanym językiem. Brak kwiecistych, plastycznych opisów, niewyszukany, prosty, czasami nawet „techniczny” język... Nie to jednak miało znaczenie: siłą prozy Zajdla były pomysły. Jasne, że nie wszystkie dzieła Janusza budziły podziw - zdarzało się, szczególnie opowiadaniom, że nie były specjalne. Była jednak grupa tekstów, które zaskakiwały. Co najmniej zaskakiwały.
Zajdel parał się fantastyką naukową. Konkretniej, cieszyły go eksperymenty z nurtem, który później został nazwany fantastyką socjologiczną. Wspomnieć tutaj należy, że po latach Zajdel został uznany za jej prekursora. Coż to takiego, zapytacie? Jest to literatura fantastyczna, opierająca się na wizji społeczeństw i zachowań jednostek w nietypowych społecznościach. Słowo „nietypowe” należy zwykle rozumieć jako izolowane i totalitarne. Oczywiście Janusz nawiązywał również – jako że literatura sf w ograniczonym stopniu na to pozwalała, cenzorzy nie zawsze byli w stanie wykryć aluzje – do czasów, w których przyszło mu żyć. Dzięki temu powstały dzieła może nie wybitne literacko, ale na pewno odważne, szalenie intrygujące i… ostrzegające przed przyszłością. Przykładem niech będą rewelacyjne opowiadania (tutaj sięgam po tragicznej jakości kserokopie, które zostały mi z tamtych lat) Relacja z pierwszej ręki, Woda życia, Psy Agenora i inne. Tak, wiem, pewno niewielu z Was te tytuły coś mówią, jednak tym, którzy je pamiętają, z pewnością zakręciła się łezka w oku.
Nurt socjologiczny szczególnie silnie uwidaczniał się w powieściach Zajdla. Najbardziej znanym i słusznie docenianym przykładem jest Limes Inferior (Iskry, 1982) - rzecz o Argolandzie, dziwnym, „sztucznym” świecie, w którym kontrolę sprawują... Nie, nie, tego wam nie zdradzę, bo zepsułbym całą przyjemność z ewentualnej lektury. Powiem tylko, że naprawdę warto sięgnąć po tę powieść – są tacy (że wspomnę tylko o Lemie), którzy uważają ją za najoryginalniejszą powieść sf, jaką czytali.
W XX rocznicę śmierci Zajdla wydawnictwo SuperNowa wznowiło jedną z najbardziej znanych powieści imiennika najbardziej - co by o niej nie mówić - prestiżowej nagrody sf w Polsce. Mowa oczywiście o Całej prawdzie o planecie Ksi. Bonusowo dostajemy również konspekt i pierwsze rozdziały nieukończonej drugiej części historii pt. Drugie spojrzenie na planetę Ksi. Bonus, dodajmy, nie jest jakimś specjalnym wydarzeniem – wcześniej konspekt został opublikowany w ostatnim zbiorku utworów Zajdla, wydanym już po jego śmierci (List pożegnalny, Alfa 1989). Także posłowie (Parowskiego) nie jest niczym nowym – pochodzi z roku 1988 - zaręczam jednak, że nic nie straciło na aktualności, dodatkowo umożliwiając zapoznanie się z okolicznościami, w jakich powstała powieść.
Gdzieś w Kosmosie ludzie odkrywają planetę, na której panują warunki niemal identyczne z ziemskimi. Technika, która dysponują, pozwala im bezpiecznie kolonizować takie planety i wysyłać przez pustkę kosmosu uśpionych w hibernatorach osadników. Podróż trwa kilkadziesiąt lat ziemskich, ale dla ochotników przebywających w anabiozie i lecących z prędkościami bliskimi prędkości światła nie ma to większego znaczenia – dla nich czas praktycznie nie płynie. Wyprawa na Ksi ma być typową wyprawą kolonizacyjno – osiedleńczą. Statek kosmiczny z zamrożonymi ludźmi dociera na miejsce przeznaczenia i... właśnie. Nie wiadomo, co dalej, bo wszelki kontakt z wysłanymi ludźmi się urywa.
Prawie. Do Ziemi docierają dwa komunikaty. Jeden rozpaczliwy, wołający o pomoc, ucięty nagle w sposób na myśl przywodzący hejnał mariacki. Drugi, zaraz po nim, informujący, że wszystko jest pod kontrolą i w najlepszym porządku. I koniec.
Zaniepokojona Ziemia wysyła ekspedycję badaczy pod dowództwem komandora Slotha. Celem kolejnej wyprawy na planetę Ksi jest oczywiście poznanie prawdy. Tuż u celu Sloth z załogą natykają się na statek kosmiczny lecący w kierunku Ziemi. W środku odnajdują żywego jeszcze, acz sędziwego i wyraźnie obłąkanego pilota oraz tajemniczy dziennik, zawierający sensacyjne informacje...
Tak rozpoczyna się powieść, której treścią wcale nie są wspomniane podróże kosmiczne, ale analiza społeczeństwa, które rodzi się na planecie Ksi. Niestety, nie sposób omawiać tej powieści bez zdradzania fabuły, skonstruowanej tak, że wszelkie znaki zapytania odkrywane są stopniowo. Dlatego nadmienię jedynie - nie wykraczając poza zajawkę, którą wydawca umieścił na tylnej okładce - że czeka nas spotkanie z grupą terrorystyczną oraz niezwykle przekonywująco ukazane kształtowanie zamkniętego i odizolowanego społeczeństwa. Oczywiście jest też jednostka ludzka, której przemianę moralną będziemy mogli prześledzić dzień po dniu...
Zdaję sobie sprawę, że podstawowym powodem, dla którego sięgacie po recenzje, jest poszukiwanie odpowiedzi na pytanie: „warto czy nie?”. Pora więc na nie odpowiedzieć. Powieść Zajdla mocno zalatuje „starą” fantastyką. Są tu wszystkie charakterystyczne elementy, które cechowały ówczesną literaturę sf: wrogi kosmos, podróże, kolonizacja planet. Są charakterystyczne chwyty: nazwy planet krótkie i nijakie (Ksi), bohaterowie posiadający krótkie, jedno-dwusylabowe, amerykańsko brzmiące nazwiska (Sloth, Omar, Silna). Warsztat literacki mocno sugeruje, że mamy do czynienia z naukowcem, który para się literaturą z zamiłowania – jako się rzekło, zdania są proste, czasami aż zanadto, jasność przekazu uzyskana kosztem wirtuozji językowej, język „techniczny” (co pisząc, mam na myśli nie tyle nagromadzenie trudnej terminologii, co tę sztywność, prostotę, brak wyszukanych porównań). Wszystko to powoduje, że czytelnik odbiera techniczną stronę powieści Zajdla jako szorstką i raczej marginalną – literatura ma tutaj ewidentnie służyć przedstawieniu pewnej wizji. I niczemu więcej.
Tak więc uczciwie trzeba powiedzieć – jeśli do tej pory było to niejasne - że warstwa literacka powieści nie powala. Więcej nawet – powieść mogłaby posłużyć za podręcznik, jak współcześnie nie należy ani nie powinno się pisać literatury fantastycznej, żeby czasami „wrażliwszego” i wychowanego na MTV czytelnika nie zanudzić. Na szczęście pisarstwo Zajdla ratuje przekaz. Kapitalna wizja rozwijającej się, dwulicowej władzy „wszyscy są równi, ale my równiejsi”, świetnie pokazany wpływ numerowania ludzi na łatwość sterowania nimi, propagandy i zwykłego kłamstwa na kształtowanie poglądów i modyfikację przeszłości (tutaj: sianie nienawiści do Ziemian), jednoczenie ludzi w imię walki z wyimaginowanym wrogiem... Skojarzenia z Orwellem jak najbardziej są na miejscu. I tu, i tam mamy do czynienia z izolowanym społeczeństwem, które sterowane jest przez garstkę ludzi, pilnowane przez siebie nawzajem (donosy), gdzie wszyscy są teoretycznie równi, ale Ci uprzywilejowani - równiejsi. Mimo że Zajdel pisze mniej sprawnie od Orwella, od powieści wieje grozą. „Ludzie ludziom zgotowali ten los” – aż chce się powiedzieć.
Jednym zdaniem, czeka nas prawdziwy powrót do przeszłości literackiej – nie nadmieniłem wcześniej, że powieść została po raz pierwszy wydana w 1983 roku. Fantastyka socjologiczna pełną gębą, jak u Orwella czy Wnuka - Lipińskiego. Te specyficzne, literackie doświadczenia na ludziach Zajdla naprawdę interesowały – widać to i czuć w każdej jego powieści. „Co by się stało, gdybym wrzucił ludzi w taką przestrzeń i kazał im tam żyć?” - zdaje się pytać autor i ku uciesze czytelnika odpowiada i opowiada. Fantastyka, jak chyba żaden inny gatunek, umożliwia praktycznie nieograniczone pole do popisu w tej materii. Zajdel swobodnie tworzy światy, wrzuca do nich ludzi, ustala warunki początkowe i każde im ewoluować – całkiem jak prawdziwy badacz w prawdziwym laboratorium. Jego wiedza sprawia, że eksperymenty wydają się być za każdym razem wiarygodne. Że przy okazji są ciekawe, to nie ulega wątpliwości.
Spróbujmy więc podsumować. Cała prawda... zawiera przesłanie, które jest ciągle aktualne. Wyraźnie czuć tutaj smak minionych lat, nie przeszkadza to jednak w lekturze. Nie należy spodziewać się cudów warsztatowych – powieść napisana jest poprawnie i nic ponadto. Niedostatki literackie rekompensuje z nawiązką fabuła. Ciekawy eksperyment i intrygujące spojrzenie na rodzącą się społeczność osadników, na kształtowanie postaw ludzi, na sterowanie nimi i manipulowanie masami. Wątek terrorystyczny (mocno podkreślany przez wydawcę) jest właściwie marginalny i to wcale nie on tak naprawdę stanowi o wartości książki – to raczej chwyt fabularny, uwiarygodniający i umożliwiający wdrożenie specyficznego planu kolonizacji planety. Załączony konspekt i kilka rozdziałów Drugiego spojrzenia... sprawia, że zacząłem żałować, że Zajdlowi nie dane było dokończyć powieści i że jej zakończenie zabrał ze sobą na ten ponoć lepszy świat. Świetne posłowie autorstwa Marka Parowskiego pozwala lepiej wczuć się w rzeczywistość, w jakiej powstała powieść.
Dobrze, już dobrze, będzie jednym słowem: warto.
Zresztą, sympatyków i miłośników Zajdla nie muszę zachęcać do lektury. Faktem jest jednak, że Całej prawdy... nie uznaję za najlepsze dzieło Zajdla (przeczytałem wszystko, co było sygnowane jego nazwiskiem). Znacznie ciekawsze wizje społeczeństw totalitarnych odnajdziecie w Wyjściu z cienia, Limes Inferior czy nawet Cylindrze van Troffa (ta ostatnia o maszynie czasu). Mimo tego – warto. Choćby dlatego, że Zajdel wielkim człowiekiem był. I że to absolutna klasyka polskiej literatury fantastycznej. Twórczość Zajdla po prostu wypada znać. ■
Twój email nie zostanie opublikowany. Pola wymagane zaznaczyłem gwiazdką (*).
Klikając [WYŚLIJ] zgadzasz się na opublikowanie wysłanego komentarza. Komentarze są moderowane. Nie zgadzasz się z tym, co czytasz - ok, ale nie bądź niegrzeczny i nikogo nie obrażaj. Jak to mówił klasyk: chamstwa nie zniese.