Zło dobrem zwyciężaj

Kiedy Żarek, syn Kościucha, wdepnął w łajno, myślał... no cóż, myślał, że nie stało się nic wielkiego. Łajno jak łajno, jeno cuchnące nad wyraz. Właził w podobne tysiące razy. W prawie identyczne nawet. Słusznie głosi znane skądinąd powiedzenie, że "prawie" czyni dużą różnicę. Łajno, które chłopak przytargał na bosych stopach do nadmorskiej wioski, było bowiem łajnem wilkołaka.

Recenzja: Zły brzeg, Piotr Patykiewicz

Łajno wilkołaka:
a) brązowa maź, pokryta zielonkawym nalotem, przeraźliwie cuchnąca i jeszcze gorzej wyglądająca, o wybornym smaku. Tysiące spasionych much nie mogą się przecież mylić;
b) wyjątkowo skuteczny system alarmowy, ostrzegający o powrocie Złego.

Nie do końca jasnym jest, czy to właśnie rzeczone odchody były pierwszym sygnałem nadejścia Złego do spokojnej rybackiej osady. Wszak uważne oko przy odrobinie dobrej (czytać: złej) woli dostrzegłoby i odpowiednio zinterpretowało niepokojące sygnały, których przecież nie brakowało. Tym razem było inaczej – wszak obecności wilkołaczego łajna, w przeciwieństwie do mniej oczywistych znaków, nijak nie można było zignorować czy złożyć na karb przypadku. Zło nadciągało. Bez dwóch zań.

Gwałtowny sztorm, który kilka dni później dopadł rybaków, z pewnością nie był naturalny. Żarek, który pierwszy raz wypłynął z ojcem na połów, mógł mówić o prawdziwym szczęściu - ocalał. Kiedy morze się uspokoiło, mieszkańcy wioski odnaleźli na plaży, wśród zwyczajnych w takich sytuacjach rozszarpanych ryb, ciała znienawidzonych Północników. Jedno nawet jeszcze żywe. I piękne. A na imię jej było Gudrun.

Razem z Gudrun do wioski zawitało monstrualne Zło.

Piotr Patykiewicz to autor, o którym niewiele można powiedzieć. Bez wątpienia Zły Brzeg to jego debiut powieściowy. Debiut, o którym śmiało można powiedzieć: udany. Akapity, które mogliście przeczytać wyżej, to zaledwie początek historii Żarka. Nudzić się raczej nie będziecie: na kartkach książki roi się od potworów, pięknych kobiet, humoru, zaskakujących zwrotów akcji - czyli tego wszystkiego, czego w dobrej powieści fantasy nie może zabraknąć. Bo, moi drodzy, mamy tutaj do czynienia z powieścią fantasy pełną gębą. Razem z Żarkiem, dla którego świat ograniczał się do tej pory ledwie do rodzinnej wioski i najbliższej okolicy, wyruszymy w podróż na tajemniczy, legendarny Drugi Brzeg, do krainy złej, nieznanej i śmiertelnie niebezpiecznej. Wszystko oczywiście po to, żeby uratować świat przed zagładą.

Dziwny jest ten świat... w którym przyszło żyć bohaterom Złego brzegu. Niezwykle klimatyczne obrazy nadmorskiej wioski, z którymi będziemy mieli do czynienia na początku powieści Patykiewicza, na myśl przywodzą czasy pierwszych Słowian, ewentualnie jakieś wczesne średniowiecze. Delikatnie archaizowany język bohaterów pozwala wczuć się w realia. Jednak nie jest to raczej „nasz świat”. Na początku kompletnie zaskoczyło mnie, kiedy jeden z bohaterów podczas rozmowy wykrzyknął: „O Jezu!”. Hehehe, mam Cię, bracie – pomyślałem o autorze, i czym prędzej zaznaczyłem miejsce rzekomej pomyłki. Nic z tych rzeczy – okazuje się, że bohaterowie powieści Patykiewicza wierzą w Jezusa Chrystusa. Zaskoczenie pierwsze, tym większe, że nieobca jest im również magia i dziwaczne, pogańskie obrzędy.

Drugie zaskoczenie, tym razem takie, którego łatwo nie da się wytłumaczyć. Wyobraźcie sobie, powiedzmy, wczesnośredniowieczną, zacofaną, zapomnianą przez Boga wioskę gdzieś na nadmorskim brzegu. Mieszkańcy żyją z połowu ryb, mężczyźni całe dnie spędzają na morzu, kobiety uganiają się za wszędobylskimi dziećmi i dbają o liche chałupy. W powieści nie ma słowa o tym, czy mieszkańcy umieją pisać i czytać, czy mają jakieś księgi – załóżmy więc, że rybacką osadę zamieszkują analfabeci, „prości ludzie”. Cóż, jakiej inteligencji spodziewacie się po takich rybakach? Jakim językiem będą się posługiwać? Na początku u Patykiewicza wszystko jest względnie poukładane i język, jakim posługują się bohaterowie, wydaje się być w pewnym stopniu dostosowany do realiów. Należy to rozumieć jako: prosty i stylizowany na „starowiejski”. Jednak im dalej w las… Żarek bez trudu formułuje skomplikowane zdania, nieobca jest mu gra słowna, ironia. Kolejne kartki, które zostawiamy za sobą, przynoszą zaskoczenie: język coraz bardziej upodabnia się do współczesnego, bohaterowie po prostu posługują się prawie zwykłą polszczyzną (pomijając specyficzną „terminologię” ówczesnych czasów). Nie powiem, wszystko to podnosi walory literackie powieści Patykiewicza (w sensie: nieskładny bełkot wsiowego przygłupa byłby z pewnością mniej atrakcyjny niż cięte riposty, dobrze skonstruowane dialogi, które naprawdę miło się czyta), ale jednak kłóci się z koncepcją „świata przedstawionego”. Nawet, jeśli założymy, że to w efekcie kontaktów z Gudrun - jakby nie było: księżniczką - Żarek nabiera ogłady w gębie, błyskawiczna metamorfoza wieśniaka w elokwentnego młodzieńca jest po prostu nieprawdopodobna.

Przyjmijmy jednak, że zawieszamy naszą niewiarę gdzieś na kołku (niejaki Samuel Taylor Coleridge, angielski poeta, krytyk literacki i filozof sformułował określenie „dobrowolne zawieszenie niewiary” ang. willing suspension of disbelief. Jest to cecha niezwykle pożądana u odbiorcy literatury, ze szczególnym uwzględnieniem fantastykożerców. Oznacza, najprościej rzecz ujmując, że należy spróbować potraktować świat powieściowy jako realny i zbytnio się nie czepiać), zapominamy też o braku spójności między światem przestawionym a chociażby językiem, jakim posługują się bohaterowie. Pal licho! Co dostajemy? Patrykiewiczowi udała się trudna sztuka napisania brawurowej powieści fantasy z elementami grozy, od której praktycznie nie można się oderwać. Autor zadbał o wszystkie miłe dla czytelnika elementy: klimat (nadmorska wioska z początku powieści naprawdę urzeka), bohaterów pierwszoplanowych i drugoplanowych (Lubicha, Stary, diabeł Boruta!), akcję, której w powieści nie brakuje, interesujące potwory, z którymi muszą sobie poradzić bohaterowie, okazjonalny humor i całą masę wybornych scen, które spodobają się każdemu wielbicielowi fantastyki. Zły brzeg to po prostu świetnie napisana powieść z morałem.

Dorzucę jeszcze jedną uwagę. Patykiewicz się nie patyczkuje: zdarza się, że niektóre opisy są mocno obrzydliwe, dosadne, czasami niesmaczne. Czytelnicy o wrażliwych żołądkach powinni mieć to na uwadze przed lekturą powieści.

Co odróżnia Zły Brzeg od innych, sztampowych dziełek fantasy? Klimat. To dla niego warto sięgnąć po tę powieść. Niezwykle plastyczne, pełne uroku obrazy nadmorskiej wioski zapadają mocno w pamięć. Sympatyczni bohaterowie i sporo ciekawych, oryginalnych pomysłów (dowiecie się między innymi, jak udomowić sobie diabła) oraz wątek romantycznej miłości uprzyjemniają lekturę.

A jednak nie można powiedzieć o tej powieści, że jest dziełem wybitnym, rzucającym na kolana. To po prostu bardzo dobre czytadło i – jak już zaznaczyłem – niezwykle udany debiut. Mimo wspomnianych mankamentów, czyta się po prostu świetnie, co jest niewątpliwą zasługą umiejętności literackich autora. Wydaje się, że Patykiewiczowi udało się zachować równowagę – powieść przecież zawiera momenty lepsze i gorsze, a i tak trudno się od niej oderwać.

Polecam.

PS. Za notką wydawcy: Już wkrótce (…) ukaże się kolejny tom z cyklu o Złym i Dobrym Brzegu; poznamy dalsze losy niektórych bohaterów i znowu emocjonować się będziemy ich niesamowitymi i budzącymi grozę przygodami. Nie oznacza to jednak, że Zły brzeg to jakiś pierwszy odcinek większej całości, kończący się w najciekawszym momencie tekstem "koniec tomu pierwszego, ciąg dalszy nastąpi". Powieść Patykiewicza to po prostu kompletna, opowiedziana od początku do końca, historia. ■

Poprzednia recenzja„Ewangelia według Soboty”
Następna recenzja„Profesja: grabarz”
2 komentarze
Stary_Zgred
Wysłano 28 lutego 2011 o 13:56

Jeśli kolejny tom zostanie faktycznie opublikowany, to obawiam się, że ja nie będę jego czytelnikiem. "Zły brzeg" to w mojej opinii powieść na trzy z plusem. To niezła wprawka pisarska, ale jeszcze nie dzieło. Na szczęście autor nie zaszalał, jeśli chodzi o objętość książki i całość można przeczytać w jeden, góra - dwa, wieczory. Przeczytać i zapomnieć.

Karen
Wysłano 30 grudnia 2011 o 20:20

Osobiście jak najbardziej polecam książkę. Czyta się jednym tchem, niezwykle klimatyczna. Bać się podczas czytania nie bałam, ale chwilami, gdy czytałam w nocy ciarki choziły mi po plecach :) Wystarzy wczuć się w klimat, a ogarnia człowieka taki jakiś niepokój... :D Autor naprawdę świetnie pisze, książka chwilami co prawda robi się nieco obrzydliwa, ale da się znieść, jest to taka obrzydliwość wiejąca grozą, co moim zdaniem można zapisać na plus :D

Dodaj komentarz

Twój email nie zostanie opublikowany. Pola wymagane zaznaczyłem gwiazdką (*).

Klikając [WYŚLIJ] zgadzasz się na opublikowanie wysłanego komentarza. Komentarze są moderowane. Nie zgadzasz się z tym, co czytasz - ok, ale nie bądź niegrzeczny i nikogo nie obrażaj. Jak to mówił klasyk: chamstwa nie zniese.

Poprzednia recenzja„Ewangelia według Soboty”
Następna recenzja„Profesja: grabarz”