Afryka dzika

Nie każdy afrykański bóg to z definicji wredna, mściwa i krwiożercza bestyja. Taki, być może zaskakujący wniosek można wyciągnąć z ledwie pobieżnej analizy panteonu Joruba. Jakoś trudno mi sobie wyobrazić, że przykładowo taka Oszun - bogini miłości - na śniadanie łyka surowe, jeszcze bijące serca wyrwane z piersi czarnoskórych kochanków. Nie łyka. I właśnie dlatego to nie ona jest bohaterką tej historii.

Recenzja: Upiór południa. Czerń, Maja Lidia Kossakowska

Jacek Wilczyński był doświadczonym reporterem wojennym. Krwawe potyczki zwaśnionych kacyków afrykańskich, czystki etniczne, pocięte maczetami trupy walające się w przydrożnych rowach były dla niego chlebem powszednim. Kule się go nie imały - być może dlatego, że zwykle na polu bitwy zjawiał się razem z hienami. Legitymacja prasowa zdawała się skutecznie go chronić. Do czasu. Pewnego gorącego dnia w Lagos, największym mieście Nigerii, rozpoczęła się eskapada, która bezpowrotnie odmieniła jego życie.

Traumatyczne przeżycia zakończyły się nie tylko obrażeniami czysto fizycznymi. Wilczyński wylądował w szpitalu z załamaniem nerwowym, urazem psychicznym oraz czymś, co początkowo wyglądało na urojenia. Mówiąc wprost: pacjent na jawie widział trupy. Jak żywe.

Mimo leków, terapii, sanatoriów i całej reszty szajsu nie udało mi się pozbierać (…). Byłem i jestem trzęsącą się ze strachu kupą niezdrowej tkanki mózgowej. Szaleńcem. Świrem z urojeniami.

Kiedy tradycyjna medycyna zawiodła, należało sięgnąć po bardziej radykalne, aczkolwiek dla białego człowieka praktycznie nieakceptowalne metody. Afrykańskie metody. Europejczyk nigdy nie uwierzy, że został opętany przez jakiegoś afrykańskiego oriszę. Nigdy?

Jakby tego było mało, ten konkretny orisza wcale nie był przyjemnym gościem…

* * *

Czerń to pierwszy z czterech tomów cyklu Upiór południa. Wierzcie mi, niełatwo pisać o takiej książce. Jak mawiał Ryszard Ochódzki, rozchodzi się o to, żeby plusy nie przysłoniły nam minusów… albo na odwrót. Może po kolei.

Brawa, bez dwóch zdań, należą się autorce za formę. Fenomenalna narracja pierwszoosobowa pełna krótkich, dynamicznych równoważników zdań idealnie oddaje stan umysłu bohatera i buduje klimat: mroczny, dziwaczny, pełen niezrozumiałych zdarzeń, obcych rzeczy, afrykańskiej magii. Dodajmy do tego nieliniową chronologię wydarzeń… Efekt? Jestem pod ogromnym wrażeniem.

Szacunek należy się Kossakowskiej za wspomnianą magię. Autorka uwielbia babrać się w egzotycznych wierzeniach i kulturach – ciszę się, że w każdej jej książce czeka mnie wycieczka w inne rejony świata, do niecodziennych miejsc, ale przede wszystkim - do tajemniczego świata duchów i bóstw o egzotycznych nazwach.

Kolejny plus należy się autorce za realia powieści. Spodobał mi się na ten przykład fakt, że hotel, w którym pomieszkiwał Wilczyński, mogę sobie zobaczyć na mapie. Lubię takie pomieszanie twardej rzeczywistości z niewytłumaczalnymi zjawiskami.

Orisza

Orisza © D. Broniek, Fabryka Słów

Niestety, dalej nie będzie tak różowo. Po pierwsze: ilustracje Dominika Brońka. Do tej pory lubiłem faceta, o jego grafikach z przyjemnością wspomniałem w niejednej recenzji. Ale tego, co wyprawia na kartkach Czerni nijak nie mogę zaakceptować. Ilustracje epatują dosłownością: urwanymi kończynami, wywalonymi bebechami, dziurami w głowach. Jakby wydawnictwo – i grafik – uznali, że wyobraźni mi nie starczy. Krwiste, obrzydliwe i zupełnie niepotrzebne. Dawno już nic tak nie przeszkadzało mi w lekturze.

Historia, którą przedstawia Kossakowska, nie zachwyca. Całe szczęście, że styl powieści skutecznie maskuje miałkość fabuły i niespecjalne zakończenie. Do tego powieść jest krótka: to typowy przykład książki, którą łyka się „na dwa razy” – połóweczka jednego wieczora, reszta następnego. Zaskakujące, że na tą drugą połówkę nie miałem specjalnej ochoty. Historia to największy minus tej powieści.

Przy okazji małe ostrzeżenie: ta książka to najbardziej brutalny i dosadny wyczyn w dorobku literackim Kossakowskiej, jaki przyszło mi czytać. Wspomniana już krew i urwane kończyny gwarantowane. Więcej nawet: te brutalnie i krwiste sceny to najlepsze fragmenty powieści - pewnie dzięki perspektywie, z jakiej są opisywane. Autorka dostaje plusa za odwagę. Przy okazji również za „męskiego” i „ludzkiego” Wilczyńskiego (po lekturze Rudej Sfory można się było spodziewać kolejnych ciapowatych i schematycznych bohaterów).

Podsumowując: gdyby nie fakt, że zakupiłem od razu dwa tomy Upiora południa, po lekturze pierwszej części cyklu autorka raczej nie dostałaby ode mnie drugiej szansy. Mimo kapitalnej formy. Mimo ciekawej mitologii. A tak z rozpędu sięgnąłem po Pamięć umarłych i…

… ale to już zupełnie inna historia. Zanim o tym opowiem (pewnie w następnej recenzji) pozwolę sobie na małą dygresję. Maja Lidia Korwin-Kossakowska-Grzędowicz to autorka, którą znam - i cenię - od dobrych kilkunastu lat. Zachwycała mnie swego czasu opowiadaniami o aniołach (choć przecież nie tylko takie pisała), pomysłami. Natomiast nigdy specjalnie nie ujął mnie jej warsztat czysto literacki. Dlatego Czerń formą dosłownie zwaliła mnie z nóg. To zupełnie nieprawdopodobne, że jedna z moich - mimo wszystko - ulubionych autorek potrafi TAK pisać.

Okładki serii Upiór Południa

Okładki całej serii Upiór Południa (materiały wydawcy)

I właśnie dlatego jestem podwójnie rozczarowany Czernią. Ogromna zwyżka formy i… kompletnie nie nadążająca za nią historia. Zabrakło tego tajemniczego „czegoś”, tego niedefiniowalnego składnika, który czyni powieść wyjątkową i zapierającą dech w piersiach.

Na półce z napisem „Do przeczytania” stoi sobie Zbieracz Burz. Życzyłbym sobie, aby był napisany równie dobrze, jak Czerń. I żeby był sto razy ciekawszy. ■

Poprzednia recenzja„Końca nie widać... końca nie widać...”
Następna recenzja„Zemsta zza grobu”
1 komentarz
Kobieta Stamtąd
Wysłano 18 kwietnia 2010 o 15:50

Bardzo fajna recenzja, dała mi też sporo do myślenia, ponieważ mój własny odbiór tej minipowieści był zupełnie inny. W \"Czerni\" forma właśnie podobała mi się najmniej ;) Czytając, odniosłam wrażenie, że wiem, rozumiem do czego Kossakowska zmierza, jaki ma zamysł na tą powieść. Pomyślałam, że to chyba jest próba przedstawienia nieco chaotycznego strumienia świadomości, taki eksperyment z pisaniem. Tylko, że - według mnie - eksperyment raczej nieudany. Może nie jakaś od razu porażka (czytało się w końcu bardzo przyjemnie), ale Kossakowska w moim odczuciu starała sie za bardzo i przedobrzyła. Czytając nie mogłam odpędzić przekonania, że nikt nie myśli w ten sposób, że wyszło jej to nienaturalnie. Ale może się mylę, w końcu nie siedziałam w głowie każdej osoby na Ziemi ;)
Co do historii, to rzeczywiście nie jest powalająca. Ale dla mnie największy plusem \"Czerni\" był sam koncept. Pomysł z warującymi ze starości bogami naprawdę mocno we mnie uderzył. Choć przyznam, że samo jego wykonanie w fabule już mniej mnie zachwyciło. Sposób, w jaki Kossakowska wyjaśniła przyczynę wszystkich cierpień wojennych współczesnej Afryki - to bogowie zwariowali - wydał mi się za nadto upraszczać rzeczywistość i to był chyba drugi największy minus tej powieści.W moich oczach oczywiście.
Podsumowując, nie zachwyciła mnie \"Czerń\", ale przyznam uczciwie, że zawsze stawiam Kossakowsiej dużo wyższą poprzeczkę niż innym autorom (mam do niej potworną słabość), więc nie jestem zbyt obiektywna w swoich opiniach :( Ale ta Afryka...pachnąca mokrą ziemią, czarna jak węgiel Afryka i tak nadrobiła większość tych zastrzeżeń!

Dodaj komentarz

Twój email nie zostanie opublikowany. Pola wymagane zaznaczyłem gwiazdką (*).

Klikając [WYŚLIJ] zgadzasz się na opublikowanie wysłanego komentarza. Komentarze są moderowane. Nie zgadzasz się z tym, co czytasz - ok, ale nie bądź niegrzeczny i nikogo nie obrażaj. Jak to mówił klasyk: chamstwa nie zniese.

Poprzednia recenzja„Końca nie widać... końca nie widać...”
Następna recenzja„Zemsta zza grobu”