Afryka, jakiej nie znacie, czyli o lekarzu, który się kulom nie kłaniał

Żar lejący się z nieba. Suchy piasek po horyzont. Głodujący czarnoskórzy ludzie, walczący o każdą kroplę wody i jedzenie. Osady na pustyni. Afryka - obecnie niestety coraz mniej dzika i daleka od stereotypowych wyobrażeń. Rządy bezwzględnych kacyków, niejasne interesy, lokalne wojny i konflikty, AIDS, narkotyki, rasizm, nielegalny handel bronią, prostytucja. Wśród tego wszystkiego bazy wojskowe międzynarodowych oddziałów pokojowych, próbujące (w teorii) zaprowadzić porządek. Oto świat przedstawiony w najnowszej powieści Artura Baniewicza.

Recenzja: Afrykanka, Artur Baniewicz

Autor zbiorków Smoczy Pazur, Pogrzeb Czarownicy i Gdzie księżniczek brak cnotliwych oraz wydawca Afrykanki - SuperNowa - przyzwyczaili nas ostatnio do czegoś całkiem innego. Fantastyka – tego należało się spodziewać zarówno po wydawnictwie, jak i po Baniewiczu. Niespodzianka! Afrykanka otwiera nową serię Supernowej - Sensacja. I to jak otwiera! Artur Baniewicz wraca do korzeni (wcześniej nakładem wydawnictwa W.A.B. ukazały się jego dwie inne powieści sensacyjne: Drzymalski przeciw Rzeczpospolitej i Góra Trzech Szkieletów), mimo tego, że to właśnie seria opowiadań fantasy, której bohaterem był magun Debren z Dumayki, przyniosła mu prawdziwy rozgłos. Co ciekawe, książki mają ze sobą wiele wspólnego. Ale nie uprzedzajmy faktów.

W ogarniętej wojną domową Etiopii w roli wojsk stabilizacyjnych ONZ stacjonuje również dzielne Wojsko Polskie. Kolejna misja pokojowa, przez lokalną ludność traktowana jako zło (nie)konieczne. Sytuacja wydaje się być względnie opanowana, aż do czasu, kiedy nasi chłopcy zestrzeliwują na granicy z Somalią niezidentyfikowany śmigłowiec. W czasie walki ranny zostaje polski żołnierz. Na miejsce niefortunnego zdarzenia zostaje wysłana komisja wojskowa pod dowództwem kpt. Jacka Szczebielewicza, lekarza wojskowego. Podróż „Sokołem” tylko początkowo wydaje się być rutynowym lotem. Zdezorientowani pasażerowie na pokład zabierają bowiem Minister Rolnictwa Etiopii - piękną, czarnoskórą pannę Asmarę i jej nietypowy środek transportu. Osła, znaczy się. Na miejscu okazuje się, że pechowy ranny żołnierz nie żyje. To jednak dopiero początek kłopotów.

Prosta misja zmienia się w bezwzględną walkę o przeżycie. Nie zdradzę wam nic więcej, powiem jedynie, że pociski świstają dookoła, wybuchają miny i granaty, a trup ściele się gęsto. Na domiar złego we własnych szeregach czai się zdrajca...

Artur Baniewicz proponuje czytelnikowi intrygujący mariaż elementów, które pozornie nie mogą mieć ze sobą nic wspólnego. Nie, źle napisałem: nie mogłyby mieć, gdyby akcja powieści działa się dziesięć lat temu. No bo kto mógłby przypuszczać, że Wojsko Polskie weźmie udział w wojnie w Iraku? Że Wojsko Polskie w dzisiejszych czasach będzie można utożsamiać z pojęciami takimi jak odwaga i męstwo? Krew, wojna, miłość, okrucieństwo, pustynia, walka, śledztwo, przygoda, spisek, piasek, polityka, słonce, bohaterstwo – oto, czym nas uraczył autor.

Bohaterem powieści jest rzeczony lekarz wojskowy Jacek Szczebielewicz. To jego oczami (narracja pierwszoosobowa) obserwujemy rozgrywające się na etiopskiej pustyni dantejskie sceny. Nie sposób nie zauważyć podobieństwa z magunem Debrenem: obydwoje wykonują swoje profesje „nieprofesjonalnie”: Debrenowi daleko do takiego Gandalfa, a ze Szczebielewicza nie jest żaden Rambo ani tym bardziej doktor Quin. Obydwoje raczej pracują głową, niż korzystają z metod typu brute force. I wreszcie – obydwoje kochają w ten sam specyficzny sposób. Słucham? No przecież wspomniałem o miłości, prawda? Szczebielewicz to człowiek z gatunku tych powolnych, co to bez paru miesięcy wcześniejszego łażenia z kobietą nawet za rękę jej nie wezmą. Jednym słowem, mężczyzna szukający w kobietach czegoś więcej, niż tylko seksu, zakochujący się w nich na zabój - tą subtelną mieszanką przyjaźni, uwielbienia, pożądania i platonicznej miłości. Uczucie lekarza do czarnoskórej Asmare jako żywo przypomina perypetie bohaterów cyklu fantasy Baniewicza, czyli wspomnianego maguna i Lendy Braggo. Jest nieśmiało, subtelnie i fantastycznie wręcz erotycznie. Rozmowy z tysiącem podtekstów i pułapek, świetny humor sytuacyjny – Baniewicz po raz kolejny udowadnia, że o uczuciach potrafi ciekawie pisać.

A skoro jesteśmy już przy pisaniu. Autor Afrykanki po raz kolejny oddaje w nasze ręce dzieło dopracowane i wysublimowane językowo. Nie, nie mam tutaj na myśli jakiegoś zabójczego stylu czy języka w stylu naszych największych wieszczów. Powieść Baniewicza to wartka akcja i błyskotliwe dialogi. Dialogi to znowu majstersztyk – chociaż trudno uwierzyć, że podczas tego wszystkiego, co dzieje się dookoła bohaterów, mają oni czas na gadanie. Wiąże się z tym drugi zarzut – co po niektórzy mogą uznać, że książka jest przegadana. Ja jednak twardo będę twierdził: w przypadku Baniewicza to plus, a nie minus. Charakterystyczny styl autora, dobrze znany z kart opowiadań o przygodach maguna, czuje się na każdej stronie Afrykanki. Pal licho fabuła – wątek miłosny plus przekomarzania bohaterów, powalający na kolana fechtunek słowem, tysiące niedopowiedzeń i humor to te rzeczy, które trzymały mnie przy lekturze, nie pozwalając się od niej oderwać.

Skłamałbym jednak pisząc, że fabuła ma znaczenie marginalne. Co my tu w ogóle mamy? Afrykanka to powieść sensacyjna (wojenna) z rewelacyjnym wątkiem miłosnym i kryminalnym. Doskonała znajomość militariów, pojazdów i wyposażenia wojskowego dodaje książce smaku i realności. Fabuła natomiast jest tak zakręcona, że aż miło. Podejrzewam, że zagadka kryminalna (kto jest "kretem"?) byłaby łatwiejsza do rozwiązania, gdyby nie fakt, że całość wydarzeń obserwujemy z punktu widzenia Szczebielewicza. Wiemy więc tylko to, co on widzi, co słyszy i co myśli. Zaręczam, że do końca nie wiadomo, kto tak naprawdę za tym wszystkim stoi. A musi przecież stać, bo w dzisiejszych czasach zupełnie nieprawdopodobnym wydaje się fakt, że gdzieś pod niebem usłanym satelitami trzydziestu ludzi przez kilka dni walczy samotnie z przeciwnikiem. Dzielni, polscy chłopcy, zdani całkowicie i tylko i wyłącznie na siebie. No tak, miałem milczeć i nic nie zdradzać... Przedstawione wydarzenia są całkiem prawdopodobne, w powieści nie uświadczymy ani rozwiązań typu deus ex machina ani zabili go i uciekł.

Muszę wspomnieć jeszcze o bohaterach powieści, bo to klasa sama w sobie. Baniewicz zadbał o to, aby postacie były realne, wyraźne i wiarygodne. To są po prostu ludzie z krwi i kości, cechujący się własną osobowością, przyjemnie żywi i plastyczni.

Wydawnictwo Supernowa przyzwyczaiło nas do wysokiej jakości redakcji tekstu. Tym razem znów tak jest, chociaż kilka literówek przeoczono. Powieść jest przyjemnie gruba – blisko 640 stron żywego druku cieszy, tym bardziej, że wielkość czcionki jest rozsądnie dobrana (gdyby Baniewicz publikował w Fabryce Słów, Afrykanka musiałaby zostać podzielona na trzy tomy, każdy po sześćset stron). Cena też wydaje się być rozsądna. Brawo SuperNowa!

Nikogo, kto przeczytał niniejszą recenzję, nie zaskoczę: książka jest wyśmienita. Akcja rodem z Helikoptera w Ogniu oraz sprawny warsztat literacki autora gwarantują dobrą zabawę. Wątek miłosny dodatkowo uprzyjemnia lekturę. Afrykanka warta jest swojej ceny. Idealna lektura na kilka nudnych, wiosennych wieczorów. Polecam!

PS. Debren z Dumayki i tak rządzi! ■

Poprzednia recenzja„Z katem na pieńku”
Następna recenzja„Patriotyczny sługa szatana”
0 komentarzy
Dodaj komentarz

Twój email nie zostanie opublikowany. Pola wymagane zaznaczyłem gwiazdką (*).

Klikając [WYŚLIJ] zgadzasz się na opublikowanie wysłanego komentarza. Komentarze są moderowane. Nie zgadzasz się z tym, co czytasz - ok, ale nie bądź niegrzeczny i nikogo nie obrażaj. Jak to mówił klasyk: chamstwa nie zniese.

Poprzednia recenzja„Z katem na pieńku”
Następna recenzja„Patriotyczny sługa szatana”