O tym, który wędruje nocą

Tam... jest kosmos. Za tym sufitem. I tam, w kosmosie, na dalekiej planecie żył sobie Vuko 'Nitj'sefni' Drakkainen. Powiadali, że wyszedł wprost z fal Północnego Morza. Mówili, że pojawił się wprost z nocy, jadąc na wielkim jak smok koniu, z jastrzębiem siedzącym na ramieniu i wilkiem biegnącym obok. Mówili różne bzdury. Było całkiem inaczej. Prawda jest taka, że wypluły go gwiazdy.

Recenzja: Pan lodowego ogrodu, t. 1, Jarosław Grzędowicz

Grzędowicz – nie mam co do tego żadnych wątpliwości – to czarodziej słowa. To wirtuoz nastroju. Nie myślcie sobie, że napisałem tutaj coś wielce odkrywczego – o tym akurat wiedziałem na długo przed lekturą wydanego przez Fabrykę Słów zbiorku opowiadań pt. Księga jesiennych demonów. Jednak to dopiero Pan Lodowego Ogrodu przekonał mnie, że jego autor to człowiek obdarzony wyobraźnią, która przemawia do mnie w takim stopniu, w jakim nie udało się nikomu już dawno. Pół tysiąca stron połknąłem w kilka godzin - nawet nie wiem, kiedy. Do reszty znienawidziłem pomysł wydawania książek w tomach. Przecież, do licha!, będę musiał czekać nie wiadomo ile na ciąg dalszy!

Pół tysiąca stron – to dużo czy mało? To zależy od zawartości, powiecie. I słusznie. Otwieramy więc najnowszą powieść Grzędowicza... Upiorna szarość deszczowego poranka, tonąca w lepkiej, zimnej i przerażającej mgle. W mlecznych kłębach wilgotnego oparu kłębią się oniryczne zjawy rodem z koszmarów albo z tryptyków Hieronima Boscha. Cudaczne potwory o ciałach niemożliwych do opisania. Nieludzkie istoty, odrażające zwierzęta, bezkształtne wizje. I te przenikające do szpiku kości krzyki... Obce niebo usiane tysiącem gwiazd w nieznanych konstelacjach. Chmury, z których bez ustanku pada zimny deszcz...

Albo – w innym miejscu – świecące bezlitosne słońce. Żar lejący się z nieba. Istoty umierające z pragnienia...

I ludzie. Właściwie: obca, człekokształtna inteligencja. Nawet podobna do homo sapiens. Mimo wszystko obca. Straszliwie. Etap rozwoju? Wczesne średniowiecze, jak się wydaje...

Pan Logowego Ogrodu - ilustracja (c) Jan Marek

rys. © Jan Marek, Fabryka Słów

Wyobraźcie sobie, że ludzie odkrywają pierwszą zamieszkaną przez najprawdziwszych Obcych planetę. Że pokonali problemy z podróżowaniem po Wszechświecie i opanowali metody podróży z prędkościami nadświetlnymi. Że lecą na tę planetę z dumnymi hasłami „nieingerencji w mniej rozwiniętą kulturę człekokształtną”. Jednym słowem, obserwatorzy. Szybko okazuje się jednak, że każde elektroniczne urządzenie wysłane na Midgaard - bo tak zwie się planeta - przestaje działać. Pojawia się więc konieczność wysłania zespołu ludzi, którzy na żywo przekonają się, jak wygląda życie i zwyczaje obcych. I nawet jakimś cudem naukowcy lądują. Wkrótce potem jakikolwiek kontakt z nimi się urywa.

Rescue team jest jednoosobowy. Ale za to jaki! Vuko'Nitj'sefni' Drakkainen przeszedł kurs wszystkich sztuk walki, jakie zna świat. Survival opanowany do perfekcji. I cyfral w głowie – specjalny, żywy wszczep modyfikujący kilka słabszych punktów ludzkiego ciała i psychiki. Precyzyjniej rzecz ujmując: podnoszący możliwości ludzkie do poziomu godnego pomniejszych bogów. Oczywiście zero elektroniki i nowoczesnej broni. Miecz ze specjalnego stopu metali i kilka innych, mniej istotnych udogodnień, musi wystarczyć. Obcy w obcym kraju. Obcy na obcej planecie. Zdany tylko na siebie i skąpe informacje, jakie udało się zebrać ludziom. Na domiar złego, jest całkiem możliwe, że na planecie występuje... magia.

Hieronim Bosch - tryptyk 'Ogród ziemskich rozkoszy' - strona prawa: Piekło

Hieronim Bosch
tryptyk "Ogród ziemskich rozkoszy"
strona prawa: Piekło

Chciałbym ponarzekać i znaleźć jakieś mankamenty powieści Grzędowicza. Znaleźć potknięcia, słabe punkty i rażące błędy. Nic takiego nie będzie. Nie tym razem. Nie wiem, jak wam to napisać. Jestem pod tak wielkim wrażeniem tego, z czym zetknąłem się po otwarciu tej książki, że po prostu brakuje mi słów. Zamiast męczyć się tutaj i marnować czas, wolałbym zagonić was wszystkich po prostu siłą do księgarń i wmusić wam grubą książkę Grzędowicza. Chcecie fantastyki? Proszę bardzo. Chcecie grozy, która rzuca na kolana? Proszę bardzo. A może klimaty fantasy? Ależ proszę bardzo!

Jest mi też przykro. Obawiam się, że naprawdę (relatywnie) niewielu ludzi sięgnie po tę powieść – w końcu to fantastyka, a lepiej się nie przyznawać, że się TO czyta. Znacie te kpiące spojrzenia? Te a-to-ten-co-te-bzdury-o-kosmitach-czyta? Te wszystkie „co ty widzisz w tych potwornych opowieściach o potworach”? Ha, ha - wiecie, co jest ciekawe? Pan Lodowego Ogrodu zawiera w sobie dokładnie wszystko to, co określa się mianem „kanonu” fantastyki. A więc obce planety, modyfikujące ludzi nowoczesne wszczepy, krwawe jatki zakutych w zbroje mięśniaków, przerażające potwory, zaginione cywilizacje, obce lądy, magię, misję (quest) do wykonania. Znajdziecie tu i cień Wiedźmina i bullet time Matrixa. Grzędowicz naprawdę wpakował do swojej powieści wszystko to, co kojarzy się z fantastyką. Tutaj praktycznie szablon goni szablon! Owszem, jest też kilka oryginalnych pomysłów...

Do czego zmierzam? Ano do tego, że to nie ma absolutnie żadnego znaczenia! Rozmach przerażającej wizji obcej planety i pomysły, którymi raczy nas Grzędowicz – jako się rzekło, mieszanka oryginalności i ogranych schematów – to wszystko jest tak niesamowite, że po prostu brakuje mi słów. Absolutna perfekcja autora w budowaniu nastroju zwala z nóg. Czuję, że żadne słowo nie zostało tutaj postawione przypadkowo. Ten klimat... Mainstreamowcy – czytajcie i płaczcie!

Wiedziałem, że to słowo tutaj padnie. PERFEKCJA. Sposób, w jaki Grzędowicz włada słowem pisanym, w jaki tworzy nastrój, w jaki przyciąga do kartek książki... widzę to, ale nie rozumiem. To jest nie do pojęcia.

Ja tej książki nie polecam – ja wam ją każę przeczytać! To najlepsza polska fantastyka, jaką czytałem od dawna. Wtórność niektórych pomysłów i rozwiązań nie ma znaczenia – liczy się język, nastrój i koszmarne, plastyczne wizje rodem z obrazów Boscha. Obrazów, których - nota bene - kontemplację zdecydowanie polecam przed lekturą książki.

Znalazłyby się sposoby na to, aby skutecznie skrytykować Grzędowicza. Ale w czasie czytania książki natychmiast takie myśli ulatują z głowy. Autor rysuje fabułę w taki sposób, że aż dech zapiera. Ostatni raz się tak czułem podczas czytania pierwszego pięcioksięgu "Amberu" Zelaznego. I tu, i tam, moje "ja" zostało unicestwione przez opowieść - najlepsza rekomendacja, że po daną książkę warto sięgnąć. Z reguły czyta się opornie, brodząc w jakiejś mgle, przebija się przez ciężkie zdania, ma się wrażenie, że każda kartka zaczyna ważyć z tysiąc ton i nie da się jej (!!!) nijak przewrócić. A u Grzedowicza? Każde zdanie dopracowane zgodnie z najlepszymi regułami pisarskimi. Nie ma tutaj miejsca na fuszerkę. Zdania są zgrabne i przemykają przed naszymi oczami gładko niczym Intercity w swoje najlepsze dni. A autor podchodzi i jeszcze od czasu do czasu częstuje nas jakimś klimatycznym ciasteczkiem czy herbatką. Wtedy wyobraźnia zaczyna pracować z zawrotną szybkością - niektóre sceny dramatycznie odciskają się w naszej pamięci i potem trudno się ich pozbyć.

Dopiero, gdy pierwszy szok przejdzie, zorientujemy się, że autor pokazuje nam prostą fabułę, świat nie aż tak skomplikowany jak by się zdawało. Dzięki sile wyrazu, doskonałemu warsztatowi, otrzymujemy książkę, która nie jest fabularnie wybitna, nie odsłania nam jakiś tajemnic, nie zmusza do przemyśleń, ale za to - jak to się czyta!!! Wielki ukłon w stronę autora za kolejny, soczysty i krwisty kawał dobrej rozrywki!!!

"Moim zdaniem" - Łukasz 'Vesemir' Wątroba, Załoga G

Zaraz... nie rozumiem... jeszcze to czytacie?! Do księgarń! ■

Poprzednia recenzja„Niech żyją terroryści!”
Następna recenzja„Pustynia jak wulkan gorąca”
11 komentarzy
Rita Saghen
Wysłano 22 listopada 2007 o 03:23

Absolutna rewelacja!! Jarosław Grzędowicz skradł mi serce tworząc postać Vuko Drakkainena! (Pozdrowienia dla Jadrana i Nevermore'a ;P)

Polecam przeczytać książkę nawet kilka razy albo robić notatki, bo autor tak oczarowuje, że z wrażenia pewne fakty najzwyczajniej się przegapia lub się o nich zapomina. Za drugim razem odkrywamy historię na nowo, informacje się uzupełniają, a mapy w głowie stają się dokładniejsze.
Powieść faktycznie wciąga i unicestwia świat rzeczywisty. Kiedy Grzędowicz porwie czytelnika w swoją podróż po kosmosie Nocnego Wędrowca, wszystko inne znika, przestaje mieć znaczenie, a czytelnik staje się częścią opowieści. Obserwuje i kipi z zachwytu, wrasta w fantastyczny świat i przeżywa każdą scenę na własnej skórze.

Zgadzam się w kwestii publikowania w tomach - załamałam się, gdy dotarło do mnie, że owszem kartki się skończą, ale nie treść! Całe szczęście kupiłam książkę jakiś miesiąc temu i nie musiałam czekać 2 lat na drugi tom...

A teraz dosyć pisania :D wracam do książki w radosnych podskokach,
BO DZIEŃ BEZ GRZĘDOWICZA - DNIEM STRACONYM!!!

bert
Wysłano 24 listopada 2007 o 09:06

Wygląda na to, że zachęciłaś mnie do ponownego sięgnięcia po powieść Grzędowicza - i to mimo zalegających na półkach tomiszczy, których jeszcze nawet nie otwarłem i które czekają w kolejce na przeczytanie. Okazja niby jest - drugi tom przygód Vuko już jest, można machnąć całość jednego dnia, na raz :) Daj znać po lekturze, czy Jarek utrzymał poziom, czy trzeba go zamurowywać w piwnicy :) Przy okazji, czytałaś Popiół i kurz?

Pozdrowienia

Rita Saghen
Wysłano 26 listopada 2007 o 18:30

Cieszę się, że zachęciłam Cię do tego, ale myślę, że to raczej zasługa autora. Za poziom można chyba ręczyć w ciemno, a najlepszą reklamą dla książek pana G. jest samo jego nazwisko na okładce...

Nie czytałam jeszcze Popiołu, ale ani Grzędowicz ani recenzje nie zostawiają mi zasadniczo żadnego wyboru ;P chętnie skomentuje po lekturze. Księgę jesiennych demonów muszę przeczytać jeszcze raz, bo dawno do niej nie zaglądałam i w takim układzie komentować sie nie odważę. Na szczęście gwiazdka niedługo, a pod choinką spodziewam się całej biblioteki :D

A jak chodzi o tę piwnicę, to pewnie osobiście zamuruję naszego zacnego Czarodzieja Słów i każę mu pisać, bo faktycznie jego opowiadań nigdy dość. Facet jest fenomenalny!

Pozdrawiam serdecznie!

Bastet05
Wysłano 16 maja 2008 o 15:56

Nie będę dużo mówić, każdy kto czytał wie dlaczego ;) Skwituję to tylko jednym zdaniem: JA CHCĘ TRZECI TOM!!!

EragonEldaSmok
Wysłano 30 czerwca 2008 o 22:14

Choleraaa !
- Nie mogę, czy ta książka może być tak dobra ......Tak!!!
- I tom był cudowny jak miód
- II tom dużo ludzi wytykało słownictwo ... ale ja sram na to
to słownictwo ukazuje cechę dziecinności bohatera i nie tylko
POLECAM!!!!!!!!!!!!!!!11

iwonna
Wysłano 09 czerwca 2009 o 23:40

Właśnie kończę I tom i szukam w necie II. Muszę go szybko kupić! ;-)
Zgadzam się z przedmówcami ( w słowie pisanym) - rewelacja!!!

żyleta
Wysłano 04 lipca 2010 o 17:13

Odkryłam Grzędowicza przypadkiem. Szłam do szpitala, w kiosku na dworcu był zbiór opowiadań fantasy różnych naszych twórców, a wśród nich te o gościu, który odprowadzał dusze w zaświaty. Dla mnie to było nowe totalnie i inne (może byłam trochę "niedoczytana" przez wiele ostatnich lat...). Fabuła od wielu lat zeszła u mnie na plan dalszy, a przede wszystkim cenię język i błyskotliwe dialogi - to tam było. Zwróciłam uwagę na autora i kupiłam kilka jego rzeczy, ale na "Pana Lodowego Ogrodu" zerkałam raczej z przerażeniem - trzy opasłe tomiszcza! Na rybkę kupiłam pierwszy, a nastepnego dnia - pozostałe. Uwielbiam takich facetów, jak Vuko! Co z tego, że wymyślony. Teraz podobno mam czekać do przyszłego roku, kiedy nasz geniusz wyda czwarty tom (jest w trakcie pisania - poinformowała mnie panienka z wydawnictwa). Może dożyję. O Polako-Fina jestem spokojna, ale czy biedny książę przeżył? Jak myślicie?

Anula
Wysłano 30 września 2010 o 13:50

Ja się od razu zakochałam w Drakkainenie i ta miłość trwa :)

Lordnimssil
Wysłano 21 stycznia 2011 o 18:32

Co tu dużo mówić.Starym metalowym powiedzeniem można określić twórczość Grzędowicza:Łeb Urywa!!!Pozdrawiam

Stary_Zgred
Wysłano 28 lutego 2011 o 11:54

Dopóki nie odkryłam sagi o zbóju Twardokęsku Brzezińskiej, Grzędowicz był moim numerem jeden. Teraz numery jeden są dwa :)
Z coraz większą niecierpliwością oczekuję na czwarty tom powieści o Vuko i przyjaciołach. Gryzę paluchy z niecierpliwości i przygotowuję się na kolejną ucztę. I tylko szkoda, ze książki Grzędowicza "łyka się" tak szybko - jedna zawalona noc i już koniec. A apetyt pozostaje i trzeba go zapychać czymś innym.
Swoją drogą - z niezmierną chęcią przeczytałabym twoją recenzję trylogii Brzezińskiej :)

Chohcoł
Wysłano 05 grudnia 2011 o 22:27

Jak można się nabijać z czegoś tak żałosnego i karytukarnego jak feminizm. Podziemna matka i jej krwawy kult, to nic w porównaniu z tym co dzieje się w "Weekend w Spestreku" ale to ostatnie opisuje coś co już sie dzieje w naszym realnym świecie w "raju" Skandynawi. Nie wiem czy to tylko fantazja. Oby nie było to prproctwo, które ziszczą działacze - głosiciele nowych idei - występujący coraz liczniej "pożyteczni idioci".

Dodaj komentarz

Twój email nie zostanie opublikowany. Pola wymagane zaznaczyłem gwiazdką (*).

Klikając [WYŚLIJ] zgadzasz się na opublikowanie wysłanego komentarza. Komentarze są moderowane. Nie zgadzasz się z tym, co czytasz - ok, ale nie bądź niegrzeczny i nikogo nie obrażaj. Jak to mówił klasyk: chamstwa nie zniese.

Poprzednia recenzja„Niech żyją terroryści!”
Następna recenzja„Pustynia jak wulkan gorąca”