W cieniu budowanej elektrowni atomowej, na torach, proboszcz lokalnej parafii znajduje zwłoki młodej dziewczyny.
Drugi kryminał Anny Kańtoch miło zaskakuje. Znów przenosimy się czasie do PRLu - tym razem do roku 1986, do niewielkiego turystycznego miasteczka w okolicach Żywca (próżno go szukać na mapie). To tutaj, w cieniu budowanej elektrowni atomowej, na torach, proboszcz lokalnej parafii znajduje zwłoki młodej dziewczyny. Niezbyt rozgarnięci milicjanci, wspomagani przez wezwanego do rozwikłania tego zabójstwa kapitana Witczaka, odkryją w spokojnej Rokitnicy znacznie więcej tajemnic, niż początkowo zakładali.
Co my tu mamy? Odłóżmy na bok główną intrygę kryminalną, której finał może i zaskakuje, ale wydaje się jednak lekko naciągany. Siła tej powieści tkwi jednak w zupełnie czymś innym: świetnie poprowadzonej, wielotorowej narracji, umiejętnie podgrzewanemu napięciu, zgrabnie skonstruowanych bohaterach. Autorka z wyczuciem buduje wioskowy, duszny klimat Rokitnicy, w której wszyscy się znają, mają sekrety, obcych traktują nieufnie. Dodajmy do tego „klimat” lat 80-tych i związane z tym smaczki poukrywane na kartach „Wiary”, dodajmy budowę elektrowni atomowej i związane z tym protesty (czytelne nawiązania do Żarnowca i katastrofy w Czarnobylu). Nie zapominajmy też o świetnym piórze autorki. Efekt? Jeden z lepszych polskich kryminałów, jakie miałem okazję ostatnio przeczytać. ■
Twój email nie zostanie opublikowany. Pola wymagane zaznaczyłem gwiazdką (*).
Klikając [WYŚLIJ] zgadzasz się na opublikowanie wysłanego komentarza. Komentarze są moderowane. Nie zgadzasz się z tym, co czytasz - ok, ale nie bądź niegrzeczny i nikogo nie obrażaj. Jak to mówił klasyk: chamstwa nie zniese.