Wielorybnicy

Od pierwszej strony otacza nas bród, smród, krew, syf i mrok. Potem jest tylko gorzej.

Notatka: Wielorybnicy

Od czasu do czasu lubię sięgać po powieści awanturnicze. Wiecie, takie z rozmachem, na ekranizację których Hollywood musiałoby wydać kupę hajsu. Najlepiej jakiś statek, jakieś zamierzchłe czasy, jakaś wyprawa na drugi koniec świata bez gwarancji powrotu. „Na wodach północy” wydawało się idealnym kandydatem na dobrą, rozrywkową lekturę. I faktycznie tak było. Zdecydowanie jednak nie była to rozrywka z gatunku disnejowskich „Piratów z Karaibów”

Roku pańskiego 1859 z Anglii wypływa statek wielorybniczy „Ochotnik”. Kieruje się na mroźną północ. Załoga przekonana jest, że celem jest połów wielorybów, których tłuszcz jest niezwykle cennym surowcem. Na pokładzie znajdują się najróżniejsze indywidua - wśród nich prym wiodą pewien harpunnik i lekarz…

Wygląda klasycznie i przygodowo? A co, jeśli powiem, że już od pierwszej strony powieści otacza nas bród, smród, krew, syf i mrok? A co, jeśli napiszę, że wspomniany harpunnik, Drax, to zwyrodnialec jakich mało? A jeśli jeszcze napiszę, że wyprawa w niczym nie przypomina wycieczki – raczej pasmo niekończącej się udręki, chorób, zimna, śmierci? Bohaterowie nie mają nic wspólnego z romantyczną wizją pierwszych odkrywców, to raczej przypadkowa zbieranina typków spod ciemnej gwiazdy - nawet ci lepsi mają niejedno na sumieniu, nikt tu nie jest bez skazy. Ot, taki okrętowy lekarz, Sumner, wokół którego kręci się historia: chłop faszeruje się opium, aby zapomnieć o niekoniecznie chlubnej przeszłości.

Zostawmy jednak bohaterów na boku. Powieść jest mroczna i brudna, często dosadna, fizjologiczna (zarówno w opisach trudów podróży, chorób, jak i morderstw). Za obrzydliwościami nadąża język: na kartach powieści roi się od wulgaryzmów. Ta realność, surowość i fizjologiczność „Na wodach Północy” to jednak zaleta, doskonale pasująca do opisywanego świata. Nic tu nie jest łatwe, proste – odwrotnie raczej: jest podłe, zdradzieckie i mordercze.

Właściwie nic nie napisałem o fabule – i może niech tak zostanie. Bo wiecie, oni wypływają, a potem jest już tylko coraz gorzej… Zamiast tego wspomnę o „Terrorze” Dana Simmonsa: genialnej powieści, której fabuła w ogólnych zarysach przypomina to, z czym mamy do czynienia u McGuiera. Nie sposób opędzić się od skojarzeń podczas lektury. „Na wodach północy” to jednak zdecydowanie mroczna i zła siostra „Terroru”, który przy niej wydaje się niemal grzeczny i poprawny.

Książkę McGuiera czyta się świetnie, z wypiekami na twarzy. To po prostu mocna dawka krwistej przygody. ■

Poprzednia notatka„Grubo”
Następna notatka„Satanatorium”
0 komentarzy
Dodaj komentarz

Twój email nie zostanie opublikowany. Pola wymagane zaznaczyłem gwiazdką (*).

Klikając [WYŚLIJ] zgadzasz się na opublikowanie wysłanego komentarza. Komentarze są moderowane. Nie zgadzasz się z tym, co czytasz - ok, ale nie bądź niegrzeczny i nikogo nie obrażaj. Jak to mówił klasyk: chamstwa nie zniese.

Poprzednia notatka„Grubo”
Następna notatka„Satanatorium”